Początek 2014 r. był (i jest) dziwaczny, a wszystko za sprawą panującej za oknami w styczniu i lutym aury, która zimą była tylko z nazwy. Dodatnie temperatury (niekiedy nawet kilkunastostopniowe) zamiast siarczystego mrozu, padający deszcz zamiast białych płatków śniegu, pochmurne i ponure niże zamiast pogodnych i słonecznych wyżów sprawiły, że ten rok rozpoczął się wyjątkowo. Ostatnio, z różnych przyczyn (również tych pogodowych) mniej jeździmy w góry i dopiero w drugiej części lutego zaczęliśmy nasz górski rok. A zaczęliśmy go w Bieszczadach - górach dla nas szczególnych, pięknych i wyjątkowych, które powoli stają się dominującym pasmem górskim przez nas odwiedzanym i opisywanym na blogu. Wędrując po nich szukaliśmy szczęścia i zimy. Pierwsze znaleźliśmy, drugiego tylko cząstkę...
22 lutego mały Citroen z dwójką wygłodniałych górołazów zatrzymuje się we wsi Wołosate na parkingu przed początkiem niebieskiego i czerwonego szlaku. Pogoda jest paskudna: pada deszcz, jest zimno, czasami podmuchy wiatru potęgują beznadziejną aurę wokół nas. Dziś mamy duże ciśnienie żeby wyjść ponad nasz normalny stan nad poziomem morza. Stęskniliśmy się za wędrówką, za górskim powietrzem, za obcowaniem z górską przyrodą. W myśl sentencji "Mountains are calling so I must go" ruszamy na szlak, choć warunki nie sprzyjają górskim wojażom. Naszym zamiarem była marszruta czerwonym szlakiem ku Przełęczy Bukowskiej, dalej na Rozsypaniec, Halicz i Tarnicę, jednak wielogodzinna wędrówka w deszczu nie byłaby przyjemnością. Decydujemy się na podążanie za niebieską farbą, szlakiem prowadzącym na najwyższy szczyt Bieszczadów - Tarnicę (1346 m n.p.m.). Ścieżką trudno jest się dziś poruszać, błoto miejscami przykrywa nam całe buty. Zimy ani nie widać, ani nie słychać, tym bardziej nie czuć. Dziwna aura ma też swoje negatywne konsekwencje. Świat przyrody trochę zgłupiał, pąki na drzewach wyglądają jakby już za kilka dni miały wypuścić pierwsze liście, a zdezorientowane niedźwiedzie, o których wiele słyszeliśmy ostatnimi czasy, nie wiedzą co ze sobą zrobić, są rozdrażnione, bo ani nie mogą spać, ani się dobrze pożywić. Gęsta mgła ogranicza widoczność do kilku metrów więc idziemy uważnie, staramy się nie wejść misiom w paradę, lepiej ich nie drażnić jeszcze bardziej. Las w czasie takiej pogody jest bardzo tajemniczy, mroczny. Po głowie krążą sceny z horrorów, ale staram się je szybko odpędzić, nie po to tutaj przyjechałem, żeby rozmyślać o tak ponurych sprawach. Nawet nie wiem kiedy, a już byliśmy ponad granicą lasu. Do padającego deszczu dołączył śnieg, a my kierujemy się w stronę Przełęczy Pod Tarnicą.
Ponad lasem pogoda wciąż nie rozpieszczała |
Kilka minut zajęło nam dojście do przełęczy, a kilkanaście na sam szczyt. Dziwnie czuliśmy się stojąc na Tarnicy sami. Nie pierwszy raz tam jesteśmy i zawsze towarzyszył nam tłum wędrowców. Tarnica jest dla nas szczególna. To właśnie w kierunku niej skierowaliśmy nasze pierwsze wspólne górskie kroki i na jej wierzchołku znaleźliśmy szczęście w postać górskiego bakcyla :)
Chwile uniesień na szczycie szybko się skończyły, czas na "zejście z chmur" do rzeczywistości, która pomimo wciąż kiepskiej pogody, stała się jakby bardziej przyjazna :) Schodzimy uważnie, gdyż nietrudno o poślizgnięcie na płatach śniegu czy lodu. Droga powrotna mija szybko, a na polanie nieopodal parkingu deszcz przestaje padać. Istny chichot losu.
Po chwili mały Citroen dzielnie stawia czoła krętym serpentynom, podążamy w kierunku Wetliny. Na nocleg udajemy się na Piotrową Polanę, na której znajduje się Pensjonat "Leśny Dwór", nowiutkie schronisko "Pod Wysoką Połoniną", wiele domków letniskowych, a wszystko jest własnością przesympatycznej rodziny Ostrowskich, która na tych terenach gości miłośników gór już od 3 pokoleń. Leśny Dwór to kameralny pensjonat, w którym panuje sympatyczna, rodzinna atmosfera. Duże wrażenie zrobił na nas jego staropolski wystrój, rozległa sień z kominkiem, szykowna jadalnia oraz eleganckie pokoje. Ciepła, domowa atmosfera bije już u progu drzwi. W pensjonacie zaprzyjaźnieni gospodarze goszczą nas jakbyśmy byli rodziną królewską, Williamem i Kate co najmniej - suto zastawiony stół, pyszny obiad wraz z deserem, a na koniec lampka szampana z członkami rodziny! Nie spodziewaliśmy się aż tak miłego przyjęcia. Późnym wieczorem poszliśmy do schroniska, odwiedzić Tomka, chatara. Oprowadził nas po swoich włościach, pokazał nawet najmniejszy kąt. Schronisko, otwarte na jesieni 2012 r. to dzieło podkarpackich rzemieślników, a jodłowe bale pochodzą z bieszczadzkich lasów. Drewniany budynek robi wrażenie i jest świetnym uzupełnieniem turystycznej oferty Piotrowej Polany. Każdy turysta znajdzie tam idealny nocleg dla siebie i swojej kieszeni, spędzi czas miło i przyjemnie, a atmosfera tego miejsca sprawia, że chce się tam wracać za każdym wypadem w Bieszczady. Polecamy gorąco to miejsce, Pani Grażyno, Niedźwiedziu, Tomku, Agnieszko, jeszcze raz dziękujemy za świetnie spędzony czas!
Leśny Dwór, www.lesnydwor.bieszczady.pl |
Wnętrze pensjonatu, www.lesnydwor.bieszczady.pl |
Schronisko, jak jeszcze w zimie był śnieg, www.podwysoka.pl |
Jeden z pokoi, www.podwysoka.pl |
Nazajutrz, pożegnawszy się z Ostrowskimi, wyruszamy znów w górę. Tym razem żółty szlak prowadzi nas na Przełęcz Orłowicza. Szlak był już opisywany przez Basiulę tutaj, więc nie będę przytaczał historii i wątków krajoznawczych. Jednak tym razem to nie była łatwa wędrówka po suchej ubitej ścieżce. Tak jak dzień wcześniej walczymy z błotem, miejscami sięgającym kostek. Rozmokła breja skutecznie utrudnia poruszanie. Większość trasy, którą podążamy, wygląda tak:
Szczerze mówiąc, ani trochę nie przeszkadza nam ten błotnisty tor przeszkód, chwilami jest nawet śmiesznie, kiedy to nieomal wywinąłem orła na środku ścieżki. Na szczęście nie straciłem równowagi, aż strach pomyśleć jakbym wyglądał po wywrotce w takie bajoro.
Wraz z pokonywaniem kolejnych metrów robi się coraz zimniej, wciąż pada deszcz, gdzieniegdzie leżą małe płaty starego śniegu. Po wyjściu z lasu deszcz przybrał postać białych płatków, na ziemi zrobiło się biało, a w powietrzu, za sprawą gęstej mgły, też jest biało. Widoczność ogranicza się do kilkunastu metrów. Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy "zimę"...niestety tylko namiastkę tej prawdziwej.
Wraz z pokonywaniem kolejnych metrów robi się coraz zimniej, wciąż pada deszcz, gdzieniegdzie leżą małe płaty starego śniegu. Po wyjściu z lasu deszcz przybrał postać białych płatków, na ziemi zrobiło się biało, a w powietrzu, za sprawą gęstej mgły, też jest biało. Widoczność ogranicza się do kilkunastu metrów. Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy "zimę"...niestety tylko namiastkę tej prawdziwej.
Wychodzimy z lasu na połoninę |
Kilka minut zajmuje nam dojście na Przełęcz Orłowicza. Niemal kompletna cisza towarzysząca nam do tej pory, nagle zostaje przerwana, a od północnej strony masywu Połoniny Wetlińskiej wieje silny i przenikliwy wiatr. Chwila marszu spędzona w mało sprzyjających wędrówce okolicznościach pogody wystarczy, żeby się wychłodzić, dlatego żwawym krokiem ciśniemy na szczyt. Na Smereku (1222 m n.p.m.) jesteśmy po kilkunastu minutach marszruty od przełęczy. Co ciekawe, nazwa wierzchołka została nadana przez Austriaków w okresie zaborów i pochodzi od nazwy wsi położonej u stóp Połoniny Wetlińskiej. Wcześniej szczyt nazywano Wysoką, dlatego też nazwa schroniska Ostrowskich wywodzi się od starej nazwy masywu - Schronisko Pod Wysoką Połoniną. Na szczycie podziwiamy otaczające nas wokół piękne panoramy - przynajmniej w wyobraźni... ;)
Kulminacyjny moment wędrówki nastąpił, czas wracać. Schodząc w dół jesteśmy mocno skupieni, gdy jest ślisko i wieje mocny boczny wiatr o wywrotkę nie jest trudno. U wejścia do lasu dajemy radę grupie uczniów/studentów, którzy bez ciepłych ubrań i odpowiednich butów idą na Smerek, aby na Przełęczy Orłowicza zawrócili, gdyż tam panują trudne warunki. Nie wiemy czy z niej skorzystali.
Droga powrotna, jak to zwykle bywa, minęła nam o wiele za szybko. Zawsze jak schodzimy z gór, chcemy, aby chwile w nich spędzane trwały jak najdłużej. Jednak czasu oszukać się nie da, mimo wolnego kroku, po 1,5 h jesteśmy już przy parkingu. Pomimo kapryśnej pogody, jaka towarzyszyła nam podczas weekendu, na zakończenie krótkiej bieszczadzkiej przygody chciałoby się powiedzieć: mission completed - szczęście w górach odnalezione, zima (choć nie ta prawdziwa) też! Szukamy kolejnych misji górskich do wykonania, sezon 2014 uważam za rozpoczęty, może jakieś sugestie? :)
Droga powrotna, jak to zwykle bywa, minęła nam o wiele za szybko. Zawsze jak schodzimy z gór, chcemy, aby chwile w nich spędzane trwały jak najdłużej. Jednak czasu oszukać się nie da, mimo wolnego kroku, po 1,5 h jesteśmy już przy parkingu. Pomimo kapryśnej pogody, jaka towarzyszyła nam podczas weekendu, na zakończenie krótkiej bieszczadzkiej przygody chciałoby się powiedzieć: mission completed - szczęście w górach odnalezione, zima (choć nie ta prawdziwa) też! Szukamy kolejnych misji górskich do wykonania, sezon 2014 uważam za rozpoczęty, może jakieś sugestie? :)
Ech, jak ja lubię te piękne mleczne panoramy ze szczytu :P W tym dziwnym sezonie również znaleźliśmy zimę dopiero po wybraniu się gdzieś w góry, zawsze coś :) Co do Waszej bazy noclegowej - info z pewnością się przyda, jak już się w końcu w Bieszczady wybiorę. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajny artykuł, mało informacji jest w Internecie o tych terenach a tu taka niespodzianka. Proszę pisać więcej :)
OdpowiedzUsuńJak ja kocham nieobliczalne góry... relacja świetna :)
OdpowiedzUsuń