Na łamach bloga niejednokrotnie przedstawialiśmy
nasze alternatywne postrzeganie turystyki górskiej, zarówno jeśli chodzi o
sposoby dojazdu, wyboru pasm górskich i przemierzanych szlaków jak i sposobów
na nocleg czy też kuchni górskiej. Podczas planowania ostatniej wizyty w
Tatrach Zachodnich (przełom września i października) po raz kolejny zawładnęła
nami chęć zrobienia czegoś inaczej niż to zwykle bywa, a gdy do tej chęci
dodamy jeszcze nutkę przygody i małego survivalu, to pokusa na alternatywę
zaczyna robić się już całkiem spora. Czy można oprzeć się wizji przejścia
pasma, które aż kipi od jesiennych barw i jest rzadko uczęszczane przez
turystów, a na koniec dnia poczuć trochę dzikości i przespać się na polanie w
klimatycznej, drewnianej chatce, z dala od komercyjnych i drogich „hoteli”
górskich?
/
30 września - 1 października 2013
Ciemność widzę
Naszą kolejną już w tym roku wizytę w Tatrach rozpoczęliśmy
inaczej niż zwykle. Zazwyczaj bywa tak, że w góry udajemy się skoro świt
(czasami w środku nocy) i na szlaku meldujemy się jeszcze o poranku. Tym razem,
za sprawą małych komplikacji w transporcie, u wejścia do Doliny Chochołowskiej
stawiamy się ok. 19, czyli grubo po zachodzie słońca, kiedy to już zmrok
opanował dolinę. Chodzenie w ciemności w lesie nie należy wg mnie do
przyjemnych, dlatego mały dreszczyk emocji towarzyszy mi na początku wędrówki
do schroniska. Na szczęście mamy czołówki. W normalnych okolicznościach nie
jestem zwolennikiem asfaltu w górach, tym razem jednak cieszę się, że mogę nim
podążać. Na wszelki wypadek nie rozglądamy się po lesie, tylko idziemy
wpatrzeni w asfalt, żeby nie wypatrzeć jakichś wielkich świecących oczu w
zaroślach. Lepiej być nieświadomym co nas otacza. Z pomocą adrenaliny wędrujemy
bardzo szybko, po drodze mijając kilka osób i samochodów, dwugodzinną trasę do
schroniska pokonujemy w „godzinę z minutami”. W naszym odczuciu schronisko na
Polanie Chochołowskiej jest jednym z najlepszych w Tatrach. Panuje w nim przyjazna
atmosfera, jest dobrze wyposażone, schludne i zawsze trafiamy na przemiłą i
pomocną obsługę oraz ciekawych ludzi gór. Nigdy nie spotkało nas w nim coś
nieprzyjemnego. Zasypiamy w 12-os. pokoju, a z nami tylko dwójka turystów.
„Chmurzasty” pokaz
Dziś chcemy udać się na Baraniec (2185 m n.p.m.), położony
po słowackiej stronie, trzeci co do wysokości szczyt Tatr Zachodnich. O świcie
wychodzimy ze schroniska i ścieżką koloru żółtego maszerujemy na Grzesia. Mam do
niego duży sentyment gdyż jest on moim pierwszym zdobytym szczytem w Tatrach
jeszcze w podstawówce. Do dziś pamiętam, jak ścigałem się z kolegą ze starszej
klasy o imieniu Grzegorz, który za wszelką cenę chciał wejść na wierzchołek
jako pierwszy. Gdy wychodzimy ponad poziom lasu, wszystko wokół zasłonięte jest
przez chmury. Na Grzesiu po raz kolejny nie widzimy zbyt wiele.
|
Na Grzesiu widoków brak |
.
Taka aura towarzyszy nam aż do podejścia na Rakoń przez
Długi Upłaz. Z każdym kolejnym krokiem chmury robią się coraz rzadsze i
rzadsze, aż w końcu wychodzimy ponad nie i możemy oglądać bajeczną krainę ponad
chmurami. To cudne zjawisko to inwersja termiczna (wzrost temperatury powietrza
wraz z wysokością) dzięki któremu chmury zalegają w dolinach, a szczyty są ich
pozbawione i wystają ponad nie. Z minuty na minutę chmury zmieniają kształty i
położenie, tworząc prawdziwy spektakl. Sypią się ochy i achy :) Na szlaku
oprócz nas nie ma nikogo. Nawet gdy docieramy na bardzo popularny Wołowiec,
wciąż możemy podziwiać krajobrazy nie dzieląc ich z nikim innym. Spoglądamy na
wschód – rudo, spoglądamy na zachód – rudo. Tatry Zachodnie są właśnie teraz
najpiękniejsze, kiedy barwy żółci, czerwieni i pomarańczy mieszają się ze sobą
i pokrywają górskie stoki.
|
Doliny zatopione w chmurach |
|
A my ponad nimi |
|
Od prawej Wołowiec, Łopata i Starorobociański |
|
Rudo wszędzie... |
|
Na Wołowcu też rudo, w tle Rohacze |
|
Trzy Kopy, Banikov też rude :) |
|
Całe Tatry rude :) |
Kierujemy się dalej na południe, podchodzimy na Rohacze,
które swoim wyglądem bardziej przypominają szczyty Tatr Wysokich niż
Zachodnich. Stromo opadające ich północne ściany robią wrażenie. Jest ich dwóch, a na naszej drodze jako
pierwszy staje Ostry. Szlak prowadzi ostrą granią, miejscami jest bardzo eksponowany
i budzący grozę. Nie dziwi więc fakt nazywania tego odcinka „Orlą Percią Tatr
Zachodnich”. Po wdrapaniu się na szczyt Ostrego, dalsza ścieżka jest już
łatwiejsza. Szast-prast i już siedzimy na wierzchołku wyższego z rohackich
braci – Płaczliwym (2125 m n.p.m.). A widoki są obłędne…
|
Podchodzimy na Rohacza Ostrego |
|
Chmury przewalają się przez rude grzbiety |
|
Grań Rohaczy jest wymagająca |
|
Pasmo Barańca (po prawej) i Jakubiny (po lewej) |
|
Basiulka na tle pasma Barańca |
|
Panorama na zachód z Rohacza Ostrego |
|
Widok na wschód z Rohacza Płaczliwego |
|
Rohacz Ostry na I planie, na drugim Łopata, a dalej morze chmur |
|
Dalsza grań Tatr Zachodnich widziana z Rohacza Płaczliwego |
Sjesta połączona z sesją fotograficzną nie trwa długo,
ruszamy w kierunku pasma Barańca, które jest boczną granią odchodzącą na
południe od głównej grani Tatr Zachodnich. Długi na 6 km grzbiet ma dwie
wyraźne kulminacje – Smrek i Baraniec. Gdzieś w połowie podejścia na pierwszą z
kulminacji, otaczający nas krajobraz powoli zasłonięty zostaje przez chmury.
Wędrówka w takich okolicznościach trochę się dłuży, gdyż nie mamy orientacji
gdzie jesteśmy i ile pozostało nam jeszcze do pokonania. Podejście z Przełęczy
Jamina na Baraniec, które z daleka wydawało się mało wymagające, w
rzeczywistości nie jest spacerkiem i na jego pokonaniu tracimy sporo energii.
Co więcej, jeśli przez cały dzień na swojej drodze napotkaliśmy tylko kilku
turystów, tak teraz mijamy sznur młodzieży szkolnej schodzącej ze szczytu, rozciągniętej
na dystansie 15 min marszu. Chyba ze 100 osób. Tak jak podczas podejścia na
Rakoń, tak i teraz, na kilkadziesiąt metrów przed kopułą szczytową wychodzimy
ponad chmury. Jednak tym razem tylko szczyt Barańca i odległe wierzchołki
Krywania i Gerlacha w Tatrach Wysokich ostały się bez białej, kłębiastej
powłoki.
|
W okolicy Smreka już nic nie widać |
|
Pod Barańcem się przejaśnia |
|
Końcowy fragment podejścia na Baraniec |
|
Krywań i Gerlach tylko wystają ponad chmury, widziane z Barańca |
.
Widmo mamidło
Przed nami ostatni na dziś fragment do przejścia, z Barańca udajemy
się południowo-wschodnim garbem pasma zielonym szlakiem. Na grani znów
towarzyszą nam chmury. W pewnym momencie, gdy słoneczne promienie skutecznie
przebiły się przez gęstą powłokę, po naszej lewej stronie pierwszy raz w życiu
mogliśmy zachwycać się zjawiskiem widma Brockenu, zwanego też mamidłem górskim.
To owiane legendami optyczne zjawisko to nic innego jak cień postaci rzucany na
chmurę, otoczony okrągłym, tęczowym widmem kolorów, zwanym glorią. Legenda
głosi, że kto zauważy widmo, zginie w górach. Uwolnienie od tego uroku nastąpi
tylko poprzez trzykrotne doświadczenie takiego zjawiska. Widok swojego widma
zrobił na nas wielkie wrażenie, tyle przebytych szlaków w górach i wreszcie się
nam przytrafiło. Szkoda tylko, że trwało na tyle krótko, że nie zdążyłem zrobić
zdjęcia. Refleks szachisty…
|
Idziemy grzbietem na Mały Baraniec |
|
Kipiąca czerwień borowiny |
.
Mała, drewniana a cieszy!
Ok. 2 h wędrówki od szczytu Barańca, przez wysoką i gęstą
kosówkę i las, docieramy do głównego punktu naszej wyprawy. Teraz zaczyna się
prawdziwa przygoda! Tym gwoździem programu jest drewniana, popasterska chatka,
usytuowana na skraju niewielkiej polany, a w zasadzie spędzenie w niej nocy.
Pełni niepewności z ciekawością otwieramy drzwi. Skrzypią tak głośno, że pewnie
słychać je aż na dnie pobliskiej Wąskiej Doliny. Naszym oczom ukazuje się
drewniana prycza na ok. 5 osób, pod którą pozostawione jest drewno na opał do
niewielkiego metalowego pieca. Rozglądamy się czy dach nie jest dziurawy, czy
pod pryczą nie ma jakiś niespodzianek. Spodobała nam się, zostajemy na noc!
Wychodzę z chatki i szukam w pobliżu źródła wody. Szukam 5 min i nic, szukam
kolejne 10 i dalej bez skutku. Trochę zrezygnowany siadam na ławeczce przed
chatką, którą jest bal drewna i zastanawiam się co zrobić. Przez głowę
przechodzi myśl, że pewnie będzie trzeba zejść w dół do schroniska, bo przecież
pozostały nam tylko dwa łyki wody. Unoszę swój wzrok na pordzewiałą blachę na
froncie chatki i eureka! Jest napis „VODA” opatrzony strzałką,
czyli gdzieś w pobliżu musi być źródło! Hurra, czym prędzej zabieram kanistry i
butelki i idę znów szukać. Gdy wchodzę do lasu i schodzę ok. 50 m w dół
dostrzegam wyraźną ścieżkę. Po ok. 300 m trafiam na malutkie źródło, z którego
ledwo ledwo cieknie woda. Ufff, udało się :) 7 litrów wody nabieram w ciągu 10
min, które ciągną się niemiłosiernie. W połowie napełniania ostatniej butelki
słyszę głośny trzask łamanych gałęzi, za chwilę znowu i znowu. Coś się zbliża,
ale tego nie widzę. Serce zaczęło mi szybciej bić gdy pomyślałem, że to może być
miś. Na szczęście zza krzaków wyskoczył młody jeleń, który pewnie podchodził do
wodopoju i spłoszył się na widok intruza. Zabieram plastiki pełne wody i żwawym
krokiem wracam do chatki.
|
Nie duża nie mała w sam raz |
|
Zbawienny napis :) |
|
Palimy bo zimno |
.
Za
pomocą siekierki szybko udaje mi się zorganizować dużo drewna na opał do pieca,
ale jego rozpalenie już nie należy do łatwych. Na różne sposoby próbujemy tej
sztuki chyba z pół godziny, aż w końcu gdy cierpliwość powoli nam się
wyczerpuje, udaje się! To jest survival! Ciepło roznosi się po chatce, gotujemy
wodę na kolację, jest przyjemnie. Kuskus z warzywami i suszoną kiełbasą
smakuje wybornie, a na deser budyń :) O 19 na polanie jest już kompletnie
ciemno. Zastanawiamy się czy jeszcze ktoś do nas dołączy. Jest spokojnie, dobra
pogoda, żadnych podmuchów wiatru, żadnych dźwięków z lasu, aż dziwnie cicho.
Już ok. 20.30 kładziemy się spać, a deski na pryczy skrzypią jeszcze bardziej
niż drzwi. Obawa przed ciemną nocą na skraju lasu skutecznie podnosi poziom
adrenaliny i powoduje, że pomimo zmęczenia trudno jest nam zasnąć. W głowie
kotłują się myśli co przyniesie noc…
Zobacz trasę jaką pokonaliśmy w Tatrach Zachodnich jesienią 2013
Wow, świetna wyprawa :)
OdpowiedzUsuńTeż muszę coś podobnego zrobić!
Nie ma nic piękniejszego niż takie morze chmur i wyrastające z niego szczyty... człowiek czuje się jak na prawdziwym dachu świata :)
OdpowiedzUsuńA czego się tu bać? :) Zło rzadko kryje się w górach, raczej wybiera doliny ;)
OdpowiedzUsuńSerdecznie,
ML
Po spaniu w sąsiedztwie przechadzającego się niedźwiedzia polarnego też niczego bym się już nie bała :D
UsuńZgadza się :)! Ja osobiście (mój współtowarzysz, wydaje mi się, również) bardziej boję się rozbijać namiot blisko osad ludzkich niż w lesie. Zwierzątko bez powodu krzywdy nie zrobi, a człowiek... wiadomo:/ Aczkolwiek każda noc w ciemnym lesie daje małą (jeszcze przyjemną) porcję adrenalinki ;)
OdpowiedzUsuńTaki nocleg w chatce to dopiero przygoda, ale nie wiem czy byłabym na to mentalnie gotowa. Jednak kto wie, co nam przyjdzie do głowy, kiedy wyruszymy na Słowację... :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNo super sprawa takie chatki, może to dobrze może to źle że jest ich tyle. W sensie tak mało, dzięki temu można poczuć klimat nocując w górach.
OdpowiedzUsuńNoclegi w chatkach góralskich są super! Byłam i polecam. W Poroninie wynajęłam razem z koleżankami dek w osadzie górskiej i było naprawdę rewelacyjnie. Ponadto, piękne zdjęcia, piękny artykuł i piękny blog :)
OdpowiedzUsuńNice post and keep always update, i like your blog.
OdpowiedzUsuń