„Dajesz
Stanley!” – kibicujemy z całych sił. Tata pędzi czerwonym szlakiem w kierunku
Brzegów Górnych. Za chwilę wpada jak bomba do przepaku w Berehach i już pytają
go o numer startowy zawodnika…
Tydzień
temu odbył się w Bieszczadach X Bieg Rzeźnika – najtrudniejszy polski
jednodniowy bieg. Na zawodników, jak co roku, czekało 78 km czerwonego szlaku
od Komańczy do Ustrzyk Górnych. Wielki SZACUN
dla uczestników! Gdy czytałam relacje z biegu i oglądałam zdjęcia uczestników, przypomniał
mi się wybryk Taty sprzed 2 lat. Jeżeli ktoś myśli, że z wiekiem ludzie tracą
fantazję, jest w WIELKIM BŁĘDZIE!
24 czerwca 2011
Już
jest po 900, a nasza 5-osoba ekipa z kwaśnymi minami patrzy
przez szyby samochodu na strugi deszczu i stalowe chmury przykrywające
okoliczne pagóry. Nie poddamy się! Po chwili oczekiwania nie słyszymy już
dźwięku kropel rozbijających się o nasz samochód. Szybka decyzja – „nie ma na
co czekać, ruszamy!”. Czterech reprezentantów rodziny T. (Jola, Stasiu, Ela, Basia)
oraz przygarnięty Ch. (Mateusz) odbija za Starym Siołem na żółty szlak w
kierunku Przełęczy Orłowicza. Soczysta zieleń traw nadaje kolorytu przestrzeni
ogarniętej ciemnymi chmurami, które na szczęście zachowują się tak, jakby
chciały niedługo uciekać. Jednak nie tylko soczyste rośliny kolorują ten
krajobraz. Pośród wysokich traw wędruje stado czerwonych kapturków, czyli
rodzinka T. solidarnie ubrana w kurtki o tym samym kolorze. To nasz pierwszy po 8 latach bieszczadzki wypad w komplecie. Nic więc dziwnego, że powraca moc
wspomnień. Gdy przechodzimy obok kwiecistej łąki, razem z Elą wskakujemy w nią
i pozujemy do zdjęcia tak, jak kiedyś w drodze na Tarnicę.
.
Na południu parują lasy pod Kiczerką (755 m n.p.m.) i Jawornikiem (1021 m n.p.m.), a na wschodzie, za Pańską Doliną, groźnie spogląda na nas Hnatowe Berdo (1187 m n.p.m.). Wzniesienie to od zawsze budzi we mnie nutę ciekawości, wygląda tak, jakby skrywało jakąś mroczną tajemnicę. I tak też jest. Historię Hnatowego Berda (Ignacowej Skały) opisuje poemat Jana Kantego Podoleckiego.
Hnat był potomkiem ruskich rycerzy, dziedzicem zamków i posiadłości. Pędził beztroski żywot, a na swoim ukochanym koniu przemierzał beskidzkie lasy i pagóry.
Na południu parują lasy pod Kiczerką (755 m n.p.m.) i Jawornikiem (1021 m n.p.m.), a na wschodzie, za Pańską Doliną, groźnie spogląda na nas Hnatowe Berdo (1187 m n.p.m.). Wzniesienie to od zawsze budzi we mnie nutę ciekawości, wygląda tak, jakby skrywało jakąś mroczną tajemnicę. I tak też jest. Historię Hnatowego Berda (Ignacowej Skały) opisuje poemat Jana Kantego Podoleckiego.
Hnat był potomkiem ruskich rycerzy, dziedzicem zamków i posiadłości. Pędził beztroski żywot, a na swoim ukochanym koniu przemierzał beskidzkie lasy i pagóry.
Pędził dnie zima i
latem,
Koń mu był skarbem,
łowy żywiołem,
Góry mieszkaniem i
światem.
Jak każdy wyrywny młodzieniec, miał też swoją ukochaną, która odwzajemniała jego miłość - "piękną dziewicę z Podola". Jednak nie udało się Hnatowi zjednać jej rodziców. Pomimo jego zamożności, wpływów, rodzice nie chcieli zięcia wychowanego w innej wierze.
Starzec w uporze trwał niezbłagany,
Spełzły starania, ofiary,
Hnat w greckiej wierze był wychowany,
On nie chciał zięcia tej wiary.
Nagle do Wetliny dotarły wieści o zbliżających się Tatarach, którzy niszczą wszystko na swej drodze, palą wioski, a ziemię krwią zalewają. Hnat i jego przyjaciele ruszają do walki z wrogiem. Młodzieniec walczy dzielnie i wsławia się wielkimi czynami. Gdy pewnego dnia jedzie wśród towarzyszy w zamyśleniu, słyszy przeraźliwy krzyk. Ich oczom ukazuje się zrabowana wieś i spalony klasztor, a "Tatarzyn uszedł z jeńcami". Gniew potworny dopada Hnata, pędzi ku brzegom Dniestru, aby wyswobodzić wleczonych jeńców. Wtem dostrzega bladą, spętaną dziewczynę. Pędzi w nurta rzeki, zabija Tatara, a dziewicę wyswobadza. Gdy patrzy w jej oczy, oniemieje... "Ach! To dziewica z Podola!".
Tyżeś to Luba! W takiej niedoli?
Lecz nieba będą łaskawsze,
Pójdźmy do ojca, ojciec zezwoli,
Musisz być moją na zawsze.
Jednak dziewica wzięła już zakonne śluby. Hnat mimo rozpaczy nie poddaje się, tłumaczy, że los wyswobodził ukochaną z tych ślubów. I już prowadzi dziewczynę do cerkwi, kapłana prosi o ślub. Duchowny zna wielkie czyny młodego rycerza, nawet nie domyśla się o zakonnych przyrzeczeniach jego ukochanej. Młodzi składają przysięgę małżeńską i nagle dzieje się coś niewiarygodnego...
A kiedy święte kończył wyrazy
Błysło się i okna brzękły,
Grom tuż za gromem runął trzy razy
Wzdrygnął się kapłan przelękły.
Zabrał Hnat lubą w ojczyste góry, aby skryć ich tajemnicę. Znów dużo czasu spędzał pędząc po lasach ze swymi kompanami. Żona stęskniona i zlękniona witała go w domu, nieraz mówiąc o obawach przed grasującymi Madziarami, lecz on zapewniał ją o swojej opiekuńczości. Aż nastał ten dzień... Hnat pędzi z kompanami przez lasy i skały, aż tu nagle dostrzega czerwoną łunę nad wsią. Wtem dogania ich chłop ze wsi i mówi Hnatu, że jego żona w płomieniach została.
Skoczył Hnat pędem i w jednej chwili,
Piorun tak prędko nie błyska,
Wprzód nim myśliwi na wierzch zdążyli,
Już był na brzegu urwiska
Harapem konia wyciął dwa razy
I z koniem runął ze skały,
A oderwane ze szczytu głazy,
Pod Berdem las zgruchotały.
Jan Kanty Podolecki, Legenda o Hnatowym Berdzie
.
Gdy mijamy bukowy las okraszony piaskowcami, naszym oczom ukazuje się zielona połonina, która wciąż walczy z mleczną kołderką. Do przełęczy już jest całkiem blisko. Nic dziwnego, że nazwano ją na cześć dr Mieczysława Orłowicza (1881-1959), Nestora Turystyki Polskiej, który propagował bieszczadzką turystykę i wyznaczył przebieg Głównego Szlaku Beskidzkiego w jego wschodniej części. Myślę, że Ilustrowany
przewodnik po Galicji, Bukowinie, Spiszu, Orawie i Śląsku Cieszyńskim, wydany w 1919 roku,
może stanowić ważną pozycję i piękną pamiątkę każdego miłośnika górskich
terenów byłej Galicji. Nagle spod traw na Przełęczy Orłowicza wyrasta żółta
kopuła, to namiot! Zastanawiamy się co on tu robi? Odpowiedź nieco nas
zaskoczy, a jeszcze bardziej jego „mieszkańcy”. Okazuje się, że namiot
rozstawili nasi znajomi - bracia Tomek i Olek. Chłopaki obecnie są na służbie,
jako ratownicy GOPR obstawiają VIII Bieg Rzeźnika. Impreza ta organizowana jest
od 2004 roku, zawsze w piątek po Bożym Ciele. Tradycyjny start odbywa się o wschodzie
słońca w Komańczy, a meta czeka na uczestników w Ustrzykach Górnych. Biegacze
mają do pokonania 77,7 km Głównego Szlaku Beskidzkiego im. Kazimierza
Sosnowskiego, 3235 m podbiegów i 3055 m zbiegów. Trasa zawiera 5 punktów kontrolnych,
tzw. przepaków (można pozostawić tutaj napoje, koszulki, itp.), które objęte są
nienegocjowalnymi limitami czasowymi: Przełęcz Żebrak (3 h 15 min), Cisna (6 h
15 min), Smerek (10 h 30 min), Berehy Górne (13 h 30 min), Meta (16 h). Bieg odbywa
się parami. Na trasie partnerzy nie mogą oddalić się od siebie na odległość
większą niż 100 m i muszą wspólnie wbiec do punktu kontrolnego. Organizatorzy
wymyślili również wersję HardCore, jak sami mówią – „dla kompletnych szaleńców”!.
Obejmuje ona przedłużenie trasy z Ustrzyk Górnych, przez Szeroki Wierch,
Tarnicę, Halicz i Rozsypaniec do Wołosatego. Limit czasu jest ten sam (16 h!),
ażeby móc wystartować w tym szalonym odcinku, należy stawić się w Ustrzykach
Górnych najpóźniej po 12 h od rozpoczęcia biegu. Jak zapewnia organizator: „Zawodnicy,
którzy tego dokonają, mogą na własne życzenie automatycznie zostać członkami
honorowymi klubu OTK Rzeźnik”. Jaki jest cel takiej imprezy? Organizatorzy
wyliczają: „budowa tradycji najtrudniejszego jednodniowego biegu organizowanego
w Polsce, integracja środowiska biegaczy ekstremalnych, promocja Bieszczadów,
biegania i klubu OTK Rzeźnik”.
Gdy mijamy bukowy las okraszony piaskowcami, naszym oczom ukazuje się zielona połonina, która wciąż walczy z mleczną kołderką. Do przełęczy już jest całkiem blisko. Nic dziwnego, że nazwano ją na cześć dr Mieczysława Orłowicza (1881-1959), Nestora Turystyki Polskiej, który propagował bieszczadzką turystykę i wyznaczył przebieg Głównego Szlaku Beskidzkiego w jego wschodniej części.
.
Od teraz nasza wędrówka odbywać się będzie czerwonym szlakiem, czyli zgodnie z fragmentem trasy Biegu Rzeźnika. Co chwilę przemiatani mgiełkami, wędrujemy w stronę Smereka (1222 m n.p.m.). Mocno kibicujemy napotykanym biegaczom, bijemy brawo i krzyczymy słowa mające dodać otuchy. W tej roli szczególnie dobrze sprawdza się Stasiu (Tata), z prawdziwą inwencją próbuje podkręcać mijających nas wyczynowców. W pewnym momencie spotykamy biegacza z ogromną, ciężką siekierą! To się nazywa oddanie sprawie! Prawdziwy Rzeźnik! Całe szczęście jest w dobrym humorze. Niektórych zawodników pytamy o stan ich kolan i bywa, że słyszymy odpowiedź: „Jakie kolana?”. Smerek coraz bliżej, a chmury coraz dalej, wyżej, rzadziej. Jest szansa ładna pogodę! Wytrwałość zostaje nagrodzona. Teraz szczyt okupują czerwone kapturki i jeden niebieski rodzynek (Mateusz). Patrząc na wschód widzimy przesmyki słońca rozświetlające zielony dywanik podścielony pod grehotami Osadzkiego Wierchu i Roha, jeszcze dzisiaj tam powędrujemy.
Od teraz nasza wędrówka odbywać się będzie czerwonym szlakiem, czyli zgodnie z fragmentem trasy Biegu Rzeźnika. Co chwilę przemiatani mgiełkami, wędrujemy w stronę Smereka (1222 m n.p.m.). Mocno kibicujemy napotykanym biegaczom, bijemy brawo i krzyczymy słowa mające dodać otuchy. W tej roli szczególnie dobrze sprawdza się Stasiu (Tata), z prawdziwą inwencją próbuje podkręcać mijających nas wyczynowców. W pewnym momencie spotykamy biegacza z ogromną, ciężką siekierą! To się nazywa oddanie sprawie! Prawdziwy Rzeźnik! Całe szczęście jest w dobrym humorze. Niektórych zawodników pytamy o stan ich kolan i bywa, że słyszymy odpowiedź: „Jakie kolana?”. Smerek coraz bliżej, a chmury coraz dalej, wyżej, rzadziej. Jest szansa ładna pogodę! Wytrwałość zostaje nagrodzona. Teraz szczyt okupują czerwone kapturki i jeden niebieski rodzynek (Mateusz). Patrząc na wschód widzimy przesmyki słońca rozświetlające zielony dywanik podścielony pod grehotami Osadzkiego Wierchu i Roha, jeszcze dzisiaj tam powędrujemy.
.
Gdy ponownie mijamy Przełęcz Orłowicza, słońce suszy już połoniny. Na ścieżce Szarego Berda śmiało zrzucamy wierzchnią warstwę. Różowo-fioletowe kwiaty wierzbówki kiprzycy (Chamerion angustifolium) i biało-żółte złocienie (Leucanthemum vulgare) pięknie malują się na tle zielonego grzebienia Osadzkiego Wierchu (1253 m n.p.m.) i spiczastego Roha (1255 m n.p.m.), którego szczyt stanowi najwyższy punkt Połoniny Wetlińskiej. Hnatowe Berdo jakby łagodnieje z tej perspektywy. Robi się naprawdę sielsko, a dopełnieniem wszystkiego są pyszne kanapki, które pałaszujemy na ogrzanych słońcem skałach Osadzkiego Wierchu, skąd rozpościera się piękna panorama. Mój ulubiony kierunek to południowy-wschód. Osadzona pod Hasiakową Skałą Chatka Puchatka uroczo maluje się na tle cycuszków Połoniny Caryńskiej (1239 m n.p.m.), zza której wygląda królowa naszych Bieszczadów – Tarnica (1346 m n.p.m.). Po ostrym zejściu do Srebrzystej Przełęczy u stóp Roha, przyciągani jak magnez, wędrujemy w kierunku Chatki, cały czas w towarzystwie Rzeźników.
Gdy ponownie mijamy Przełęcz Orłowicza, słońce suszy już połoniny. Na ścieżce Szarego Berda śmiało zrzucamy wierzchnią warstwę. Różowo-fioletowe kwiaty wierzbówki kiprzycy (Chamerion angustifolium) i biało-żółte złocienie (Leucanthemum vulgare) pięknie malują się na tle zielonego grzebienia Osadzkiego Wierchu (1253 m n.p.m.) i spiczastego Roha (1255 m n.p.m.), którego szczyt stanowi najwyższy punkt Połoniny Wetlińskiej. Hnatowe Berdo jakby łagodnieje z tej perspektywy. Robi się naprawdę sielsko, a dopełnieniem wszystkiego są pyszne kanapki, które pałaszujemy na ogrzanych słońcem skałach Osadzkiego Wierchu, skąd rozpościera się piękna panorama. Mój ulubiony kierunek to południowy-wschód. Osadzona pod Hasiakową Skałą Chatka Puchatka uroczo maluje się na tle cycuszków Połoniny Caryńskiej (1239 m n.p.m.), zza której wygląda królowa naszych Bieszczadów – Tarnica (1346 m n.p.m.). Po ostrym zejściu do Srebrzystej Przełęczy u stóp Roha, przyciągani jak magnez, wędrujemy w kierunku Chatki, cały czas w towarzystwie Rzeźników.
Na tle Roha i Osadzkiego Wierchu wierzbówka pnie się do słońca |
Hnatowe Berdo już nie takie groźne |
Ekipa w komplecie |
Na Osadzkim machamy w stronę Carynki |
Zielony dywan ściele się przed nami |
B
Budynek Schroniska PTTK na Połonine Wetlińskiej powstał w latach pięćdziesiątych XX wieku i początkowo służył jako wojskowy posterunek obserwacyjny. Jego turystyczna historia rozpoczęła się w styczniu 1956 roku, kiedy został przekazany Okręgowi PTTK w Rzeszowie. Schronisko miało bardzo trudne początki. Trudne warunki komunikacyjne wynikające z braku drogi w okolicy i konieczność kilkunastogodzinnego marszu do budynku sprawiły, że przez 2 lata nie znalazł się żaden gospodarz, a chatka stała bez opieki. Całe szczęście znalazła się grupa zapalonych harcerzy, którzy postanowili zaopiekować się niszczejącym schroniskiem. Wsparci przez rzeszowskie PTTK zbudowali piętrowe prycze i kąt dla kierownika budynku. To właśnie wtedy zrodziła się Chatka Puchatka. Budynek nazywano wówczas Republiką Wetlińską i otwarty był jedynie w sezonie letnim. Kolejnymi odważnymi opiekunami zostali studenci. Młodzi ludzie dzielnie dźwigali na swoich plecach opał z lasu leżącego u stóp połoniny oraz wodę z odległego źródła (do dzisiaj woda transportowana jest ze źródła w kanistrach). Transport żywności również wymagał wiele poświęcenia. Powstanie asfaltowej obwodnicy bieszczadzkiej przyciągnęło w Bieszczady turystów, toteż chatka stała się popularnym punktem odwiedzin, tracąc powoli swój pierwotny, bardzo kameralny charakter. Było to motorem dla PTTK do remontu chatki – m.in. naprawienia dachu i ocieplenia ścian, który przeprowadzono w latach 1965-1966. Utworzono również dyżurkę GOPR. W roku 1967 budynek oddano w dzierżawę, a jego gospodarzem został Ludwik Pińczuk. Od tamtej pory Chatka Puchatka czynna jest przez cały rok, a Pan Ludwik prowadzi ją do dzisiaj. Na stronie schroniska przeczytamy: „Nasz obiekt położony jest na szczycie Połoniny Wetlińskiej, nie posiada energii elektrycznej, bieżącej wody i kanalizacji, oferujemy warunki schroniskowe dla tzw. "prawdziwych turystów". Schronisko PTTK Chatka Puchatka, zwane również Tawerną, to chyba najbardziej popularny punkt w całym 8-kilometrowym paśmie Połoniny Wetlińskiej. W sezonie letnim panuje tutaj prawdziwe oblężenie. Sporo mniej wymagających od siebie turystów po prostu wychodzi tutaj Końską Drogą – żółtym szlakiem od Przełęczy Wyżniej, by po odwiedzeniu Chatki zejść na dół tą samą trasą, bądź czarnym szlakiem przez Camping Górna Wetlinka lub czerwonym do Berehów Górnych. Całe szczęście, dzisiaj niepewna pogoda pewnie odstraszyła sporo turystów i nie ma aż tak dużego tłoku, jakiego można było się spodziewać. Obowiązkowa kanapka z domowymi warzywami, rodzinna fotka, rzut okiem na zieleń zachodniego krajobrazu Połoniny Wtelkińskiej, którą przecina żółta smuga mniszka lekarskiego (Taraxacum officinale) i kontynuujemy naszą wędrówkę z piękną Carynką przed oczami.
Budynek Schroniska PTTK na Połonine Wetlińskiej powstał w latach pięćdziesiątych XX wieku i początkowo służył jako wojskowy posterunek obserwacyjny. Jego turystyczna historia rozpoczęła się w styczniu 1956 roku, kiedy został przekazany Okręgowi PTTK w Rzeszowie. Schronisko miało bardzo trudne początki. Trudne warunki komunikacyjne wynikające z braku drogi w okolicy i konieczność kilkunastogodzinnego marszu do budynku sprawiły, że przez 2 lata nie znalazł się żaden gospodarz, a chatka stała bez opieki. Całe szczęście znalazła się grupa zapalonych harcerzy, którzy postanowili zaopiekować się niszczejącym schroniskiem. Wsparci przez rzeszowskie PTTK zbudowali piętrowe prycze i kąt dla kierownika budynku. To właśnie wtedy zrodziła się Chatka Puchatka. Budynek nazywano wówczas Republiką Wetlińską i otwarty był jedynie w sezonie letnim. Kolejnymi odważnymi opiekunami zostali studenci. Młodzi ludzie dzielnie dźwigali na swoich plecach opał z lasu leżącego u stóp połoniny oraz wodę z odległego źródła (do dzisiaj woda transportowana jest ze źródła w kanistrach). Transport żywności również wymagał wiele poświęcenia. Powstanie asfaltowej obwodnicy bieszczadzkiej przyciągnęło w Bieszczady turystów, toteż chatka stała się popularnym punktem odwiedzin, tracąc powoli swój pierwotny, bardzo kameralny charakter. Było to motorem dla PTTK do remontu chatki – m.in. naprawienia dachu i ocieplenia ścian, który przeprowadzono w latach 1965-1966. Utworzono również dyżurkę GOPR. W roku 1967 budynek oddano w dzierżawę, a jego gospodarzem został Ludwik Pińczuk. Od tamtej pory Chatka Puchatka czynna jest przez cały rok, a Pan Ludwik prowadzi ją do dzisiaj. Na stronie schroniska przeczytamy: „Nasz obiekt położony jest na szczycie Połoniny Wetlińskiej, nie posiada energii elektrycznej, bieżącej wody i kanalizacji, oferujemy warunki schroniskowe dla tzw. "prawdziwych turystów". Schronisko PTTK Chatka Puchatka, zwane również Tawerną, to chyba najbardziej popularny punkt w całym 8-kilometrowym paśmie Połoniny Wetlińskiej. W sezonie letnim panuje tutaj prawdziwe oblężenie. Sporo mniej wymagających od siebie turystów po prostu wychodzi tutaj Końską Drogą – żółtym szlakiem od Przełęczy Wyżniej, by po odwiedzeniu Chatki zejść na dół tą samą trasą, bądź czarnym szlakiem przez Camping Górna Wetlinka lub czerwonym do Berehów Górnych. Całe szczęście, dzisiaj niepewna pogoda pewnie odstraszyła sporo turystów i nie ma aż tak dużego tłoku, jakiego można było się spodziewać. Obowiązkowa kanapka z domowymi warzywami, rodzinna fotka, rzut okiem na zieleń zachodniego krajobrazu Połoniny Wtelkińskiej, którą przecina żółta smuga mniszka lekarskiego (Taraxacum officinale) i kontynuujemy naszą wędrówkę z piękną Carynką przed oczami.
Żółta smuga mniszka rozświetla zielony krajobraz |
Portret rodzinny przed Chatką Puchatka |
Baranki pasą się w powietrzu... |
A wschód przyciąga jak magnes... |
Gdy zbliżamy się do
Berehów mija nas samotny biegacz. Widać, że chłopak jest mocno wytyrany, ale
honorowo biegnie dalej. Nagle Tata podrywa kije do góry i rozpoczyna swój Bieg
Rzeźnika. Pędzi niczym błyskawica, jak bolid na torze, kot za myszką, zmęczony
facet do kufla piwa. Dźwigając troszkę większy balast z przodu pod koszulką niż inni
biegacze, radzi sobie kapitalnie! Wręcz depcze po piętach zmęczonemu zawodnikowi,
który minął nas tuż przed Taty zrywem. Myślę, że niejednego bieszczadzkiego
misia przestraszyłby takim natarciem. „Dajesz Stanley!” – kibicujemy z całych
sił. I już dobiega do swojej mety w Berehach. „Brawo, brawo!” – wznosimy okrzyki
z oddali. Obsługa odruchowo pyta go o
numer startowy zawodnika, a on tylko się uśmiecha. Szybko orientują się o co chodzi J. Gdy docieramy do naszego kompana tłumaczy nam, że po prostu chciał w ten sposób zmotywować zmęczonego biegacza,
który biegł przed nim. To się nazywa wsparcie!
Rodzinny bieszczadzki
wypad jak zwykle kończymy pochyleni nad "talerzem" pstrąga :).
.
* W poście wykorzystano informacje zawarte na stronach:
- Wikipedii
- Bieg Rzeźnika - OTK Rzeźnik
- bieszczady.net.pl - Chatka Puchatka
- Echa Połonin, Legenda o Hnatowym Berdzie Jana Kantego Podoleckiego; część I, część II
Zobacz trasę, jaką pokonaliśmy w Bieszczadach
mniam mniam... |
.
* W poście wykorzystano informacje zawarte na stronach:
- Wikipedii
- Bieg Rzeźnika - OTK Rzeźnik
- bieszczady.net.pl - Chatka Puchatka
- Echa Połonin, Legenda o Hnatowym Berdzie Jana Kantego Podoleckiego; część I, część II
Zobacz trasę, jaką pokonaliśmy w Bieszczadach
Sentyment do takich miejsc zostaje, najpiękniejsze to zielone dywaniki usłane na stokach :) dla takich wycieczek i widoków warto!
OdpowiedzUsuńJest pięknie.Aż Wam zazdroszczę takiej grupy.Podziwiam .Pozdrawiam serdecznie .Miło przeczytać i poznać.
OdpowiedzUsuń