Góry urzekają nie
tylko pięknymi krajobrazami rozległych polan, hal, przełęczy, ostrych
grzbietów, stromych przepaści czy rwących potoków. To nie tylko magiczne
wschody i zachody słońca. Urzeka w nich życie - tętniące, dzikie, wolne. Tak
jak odwiedzając obcy kraj poznajemy jego ludność i kulturę, w górach gości
nas ziemia lokalnego królestwa zwierząt. Jesteśmy zdani na
ich wyrozumiałość i cierpliwość.
Zastanówcie się, co
byście wybrali? Towarzystwo niedźwiedzi, nocne skrzeczenie i gulgotanie przy
namiocie czy węża pod nogami? My nie mieliśmy tego typu dylematów… Dostaliśmy
wszystko!
29-30
kwietnia 2013
Futro,
skóra czy pióra?
Świetne spanie
zaoferował nam kawałek trawy pomiędzy wodami huczącego Vaseru a torami Mocanity
pod skalistą ścianą Spaima. Pomimo, że jesteśmy w cieniu i słoneczko nie
powiedziało nam dzień dobry, dobrej energii nie brakuje! Dzisiaj chcemy
odwiedzić Pana Pietrosa Budyjowskiego (Vf. Pietrosu Bardăului, 1850 m n.p.m.).
Rezygnujemy z trasy znakowanej czerwono-białymi prostokątami (byłaby to nasza
pierwsza na tym wyjeździe wędrówka szlakiem!) i skręcamy w drogę biegnącą
wzdłuż potoku Valea Botizu, aby potem podejść Piotra bardziej od wschodu.
Na początek dostajemy małą dawkę adrenalinki – przejście nad rwącym potokiem po
pniu drzewa. Spokojnie, pień jest suchy i szeroki, nawet można do zdjęcia pozować.
Chwilę potem potok robi nam psikusa i znowu przecina drogę. Tym razem dostajemy
nieco większy zastrzyk epinefryny – na drugą stronę, tuż nad pędzącą wodą
zaprasza pojedynczy, wilgotny pień. Głęboki wdech, prosta sylwetka, znak
określający przynależność religijną i… start, pierwszy krok, drugi… uff…
kolejny… od patrzenia na pędzącą wodę kręci mi się w głowie… jeszcze kilka
kroków… uff… meta! Moje kolana tańczą twista. Dobrze, że dopiero na drugiej
stronie zachciało im się tego typu ruchów. Basi zaczęły już na pniu, ale i tak
jak na wysportowaną dziewczynę przystało, dziarsko pokonuje przeszkodę. Mateusz
mocno wentylując płuca głębokimi oddechami, również przechodzi suchą nogą. Pień
numer dwa pokonany. A mówią, że do trzech razy sztuka. Oby nie! Kolejny
fragment drogi, niezbyt urokliwy, pokonujemy grzęznąc w błotnistych koleinach,
które zgotowali nam drwale. W końcu docieramy do szałasu, gdzie chcemy odbić na
zachód w las, w kierunku zboczy Pietrosa. Podobno ma tu być ścieżka. Może i
jest, ale cóż z tego skoro dostępu do niej bronią spienione wody Valea Botizu.
Walka z potokami zaczyna być charakterystyczna dla tego wyjazdu. Ponieważ nie ma
możliwości przebrnięcia przez masy wody, zaczynamy wędrówkę wzdłuż potoku
szukając jakiejkolwiek opcji przedostania się na drugą stronę. Wędrujemy na
północny-wschód, dokładnie w kierunku granicy z Ukrainą. Co chwilę spoglądając
na mapę obserwujemy bacznie topografię terenu, liczymy dopływy potoku, nie
chcemy zgubić orientacji. Wędrówka wzdłuż rwącej wody wcale nie jest prosta. Przedzieramy
się przez powalone drzewa i obsypujące zrywy skalne. Mateusz i Basia podchodzą
wyżej w las – gęsty i dosyć ciemny. Ja po nieudanej walce z próchniejącymi
drzewami i setkami gałęzi rezygnuję ze swojej opcji wędrówki i udaję się w ich
kierunku. Gdy wdrapuję się po skarpie i staję obok moich kompanów witają mnie
nietęgie miny. Mateusz każe mi się rozglądnąć… Dookoła otaczają mnie dziesiątki
obdrapanych drzew, a z ran zadanych wielką łapą ciekną soki. „Basiulka, nie ma
na co czekać, zwijamy się stąd, tutaj grasują niedźwiedzie” – po tym
stwierdzeniu dostajemy prawdziwy zastrzyk neuroprzekaźnika katecholaminowego i
kontynuujemy naszą wędrówkę wzdłuż potoku w prawdziwym królestwie niedźwiedzi. Gdy
docieramy na błotnistą ścieżkę nie jest już nudną koleiną, jest dużo bardziej
„ciekawa”, niczym Promenada Gwiazd w Międzyzdrojach ozdobiona… śladami wielkich
łap z pazurami. Ich właściciele musieli być wielcy. Odciski na błocie są bardzo
wyraźne, nasze miny trochę mniej… „Ziemniooooki!!!”, „Hop hop hop, idzie GOPR”
i z innymi równie wyszukanymi okrzykami przedzieramy się wzdłuż potoku licząc,
że (choć to bardzo niegrzeczne) spłoszymy trochę gospodarzy tych rejonów
zaznaczając swoją obecność. Oby misie gościnnie nas olały… W końcu jest! Pień
nr 3! Mokry, cienki, ale za to jego koniec dociera na drugą stronę potoku.
Ponieważ trudności trzeba stopniować od najniższych do najwyższych, przejście
to już bardzo mocno pompuje mnie chemią z wewnątrz organizmu. Będą potrzebne
silne ręce i mocne spodnie na d****. Okrakiem siadam na mokrym pniu, pochylam
się nad nim, obejmuję rękoma i centymetry nad bałwanami wody podciągam do
przodu. W pracę rąk i ud wkładam naprawdę wiele wysiłku. Staram się trzymać
prostą pozycję, aby plecak mnie nie przeciążył. Z kontrolowanym zamoczeniem
buta docieram na drugi brzeg. Staję stabilnie a Basia rzuca mi swój plecak i
zaraz sprawnie przesuwa się po pniu. Mateusz za to wprawia mnie w osłupienie…
Bierze głęboki oddech, poprawia swój ogromny bagaż na plecach i z rozpędu
wchodzi na pień! Kilka szybkich kroków i…. jest, udało się, sprawdzian z
równowagi zaliczony na 6, z rozsądku na 2! Po długiej walce, napompowani krwią
rozcieńczoną już chyba całą chemią, stajemy na drugim brzegu.
|
A tak oto walczyliśmy z potokiem Valea Botizu: po pniu nr 2 |
|
Poprzez próchno i gałęzie |
|
Przez tego typu osypujące się skarpy |
|
W bliskim sąsiedztwie Ursusa |
|
Przez najbardziej ekstremalny pień nr 3 |
Rozpoczynamy ostrą
wyrypę do góry. Las na szczęście nie jest gęsty, a ze zboczy szczytu po drugiej
stronie potoku dobiegają nas odgłosy drwali. Podejrzewamy, że cisnąc do góry
dotrzemy na Vf. Cristina Mare (1674 m n.p.m.), czyli Wielką Kryśkę. Wciąż
obserwujemy mapę i teren, sprawdzamy wysokość przy pomocy GPS. Po mozolnym
podejściu udaje nam się trafić na słabo wyraźną ścieżkę, która wyprowadza nas
na wciąż zalesiony grzbiet wzniesienia. Siadamy przy sośnie, na której pniu
ktoś wyrył duży krzyż. Cieknie z niego żywica, wybieramy tą lekko wysuszoną i
skrystalizowaną, a następnie żujemy i wrzucamy do butelek. Basia twierdzi, że
posiada ona właściwości bakteriobójcze. I ma rację. Dorzucić można tutaj
również działanie wykrztuśne, odkażające, moczopędne i witaminowe. Chwilę
później robi się mocno zielono i docieramy na sporą polanę z zagrodą oraz stanami (z rumuńskiego szałas
pasterski). Przed nami obserwujemy grzbiety sporych pagórów, podejrzewamy, że
to duża Kryśka, a na południowym-zachodzie widzimy spowitego śniegiem, majestatycznego
Pietrosa. Gdy zbliżamy się do jednego z szałasów, dobiega nas chrypiąco-buczący
odgłos. Wolimy nie sprawdzać kogo/co mamy za towarzystwo. Wciąż w głowach krąży
obraz obdrapanych drzew i wielkich śladów na błocie. Tyle już słyszeliśmy o
niedźwiedziach w tej części Karpat, głównie w formie ostrzeżenia. W
marmaroskich lasach króluje niedźwiedź brunatny (Ursus arctos). Jak na króla przystało jest potężny. Niektóre osobniki osiągają nawet 3 metry w pozycji wyprostowanej i ważą 800 kg! Jeżeli gdzieś w
pobliżu spaceruje niedźwiedzica z dziećmi, to maluchy mają pewnie kilka
miesięcy, gdyż zazwyczaj rodzą się w styczniu i lutym. Póki co słońce mocno
przypieka, a nam kończą się zapasy picia. Według mapy niedaleko powinno być źródło.
Pomimo sąsiedztwa dziwnego odgłosu, Mateusz pozostawia bagaż pod naszą opieką i
wyrusza samotnie na poszukiwania wody. Czekam na niego z niepokojem i po chwili
widzę jak wędruje z triumfującą miną.
|
A drzewa karmiły nas żywicą |
|
Pierwsze wyjście z lasu. Po lewej szczyt Małej Kryśki (Vf. Cristina Mica), w oddali z prawej Czywczyn |
|
Bucząca chatka na tle Pietrosa Budyjowskiego |
|
A w oddali Torojaga - wspomienie dnia pierwszego |
>
Nieźle już wymęczeni atrakcjami tego dnia,
gramolimy się na Kryśkę. Pięknie prezentuje się panorama Rodnianek, odwiedzonej
dwa dni temu Torojagi, a i ukraińskich szczytów coraz więcej przybywa na
horyzoncie, w tym bardzo charakterystyczny, kopulasty Czywczyn (1765 m n.p.m.).
Gdy stajemy na szczycie, panorama weryfikuje nasze ostatnie godziny. Nie
jesteśmy w miejscu, o którym myśleliśmy. Nie wdrapaliśmy się na Wielką Kryśkę
(1674 m n.p.m.), tylko na Małą (1645 m n.p.m.)! Na szczęście nie krzyżuje nam
to planów. Po prostu wcześniej odbiliśmy pod górę od potoku niż myśleliśmy, a i
do Pana Piotra jest trochę bliżej. Siedząc na ogrzanej słońcem trawie topimy
wzrok w horyzoncie usłanym górami. Na północnym-wschodzie maluje się pasmo
Czarnohory, od Popa Iwana z ogromnym Białym Słoniem do ostrej Hoverli, na
zachodzie król Gór Marmaroskich (Farcau 1956 m n.p.m.) – pojutrze go
odwiedzimy, bliżej widać Pasmo Bukowinki (1763 m n.p.m.) ciągnącej się za naszym
najbliższym celem – Pietrosem Budyjowskim. Kartusze i palniki idą w ruch. W tak
pięknym otoczeniu, susząc buty i łapiąc relaksujący oddech, wcinamy obiad J.
|
Z Małej Krystyny spoglądamy na rumuńskie południe (od prawej Pietrosul Budyjowski, na środku Torojaga a w dali Alpy Rodniańskie)... |
|
... oraz ukraińską północ (od prawej kopuła Czywczyna, jeszcze rumuńska Wielka Krystyna, a w oddali Czarnohora) |
|
Na tle jutrzejszej trasy wietrzymy co trzeba |
.
Czyniąc obserwacje ze
szczytu wybieramy miejsce naszego dzisiejszego noclegu – polanę pod szczytem
Pietrosa oraz obserwujemy możliwości dotarcia w to miejsce. Nie będziemy
przedzierać się zalesionym, usłanym zapadającymi się po pas zaspami grzbietem.
Nagrzana słońcem polana na północ w kierunku Vf. Lutoasa zaprasza, potem
odbijemy na zachód i powinno wszystko obyć się w miarę suchą nogą, a raczej
butem. Wędrujemy po złotych trawach
usianych gdzie niegdzie malutką kosówką, ciepło bije od ziemi. I właśnie przez
to ciepło zamrę zaraz z serduchem w gardle… Idę pierwsza i gdy z impetem
stawiam kolejny krok, kilka centymetrów przed moim butem podskakuje wąż!
Czarny, o karbowanej strukturze i wcale nie taki cienki. Po efektownym wyskoku
pełznie na malutką kosówkę i owija się wokół jej pieńka niczym sprężynka. Nie
jestem pewna co do gatunku, podejrzewam żmiję (Vipera berus, 3 i 7 zdjęcie od góry w zamieszczonym linku)
. Zarządzam mocne tupanie i kijki na
przód dopóki wędrujemy tą polaną. Chwilę później przechodzimy przez połatany
wysokim śniegiem las. Stawiając kroki nie wiemy kiedy wpadniemy po łydki, a
kiedy po pas. Idę kawałek przed moimi kompanami. Tuż przed początkiem rozległej
polany słyszę przed sobą łomot! Z zarośli wyfruwają 3 wielkie beżowe kury,
zupełnie jak ogromne spasione kuropatwy. To samice cietrzewia! Kilka kroków
dalej płoszę kolejne dwie. Jak widać ten, kto idzie z przodu może liczyć na
wiele atrakcji.
|
Polana pełna niespodzianek |
|
Poprzez połatany las |
|
I dotarliśmy na naszą polanę |
,
Gdy rozbijamy namioty
u stóp góry, myjemy się w kałuży z topniejącego śniegu (a nawet robimy pranie!),
zasiadamy przy garach i obserwujemy jak front przewala się na północy – zaczyna
bardziej na zachodzie za Farcau i wędruje w kierunku Czarnohory. Ciekawe co
zastaniemy późnym wieczorem i rano? Basia jutro musi zacząć powrót do Polski, jeszcze
raz podlicza swoją trasę do cywilizacji i okazuje się dłuższa od pierwotnych
przewidywań – czeka ją samotny wymarsz przed szóstą rano, w ciemnym jeszcze, dzikim lesie. Ostatni marmaroski wieczór w tym składzie spędzamy na okraszonej
krokusami polanie ciesząc oczy słońcem, które chowa się do spania za szczytem
króla Gór Marmaroskich. Jutro wieczorem zaśniemy już we dwoje u jego stóp… lecz czy aby
na pewno tylko we dwoje?
|
Biwak u stóp Pana Piotra |
|
Razem z Farcau idziemy spać... |
.
.
Osobliwe
budziki
Grrtrrruututuutu…
grrtrrruututuutu... pierwszy dźwięk jaki usłyszałam dzisiejszego dnia. Całkiem
miły ten budzik, aczkolwiek nie mam pojęcia kto jest właścicielem osobliwych
odgłosów. Budzi on jedynych ludzkich mieszkańców tej polany, jakby chciał
powiedzieć: „Słońce wstało, ruszać tyłki z namiotu!”. Po pięknym rozpoczęciu
dnia, przypieczętowanym pyszną owsianką ugotowaną na podtopionym przez noc
śniegu, przyglądamy się górującemu ponad nami Pietrosowi Budyjowskiemu i obmyślamy
kombinacje drogi na szczyt. Jest sporo mokrego śniegu, a Mateusza buty straciły tolerancję na wodę. Poza
tym mocne podejście pod górę z osuwaniem i zapadaniem w śniegu potrafi nieźle
dać w kość (dodając jeszcze balast na plecach). „Obczajamy” kępki trawy i
kosodrzewiny aby zaliczyć ich jak najwięcej kosztem płatów śniegu. Podchodząc na szczyt sprytnie realizujemy założony plan. W partii grzbietowej drapiemy
się po większej formie kosodrzewiny, stąpając po jej giętkich gałęziach jak po
wyrzutniach. Gdy docieramy na szczyt, naszym oczom po raz pierwszy na tej
wyprawie ukazuje się znak szlaku – pionowe biało-czerwono-białe kreski.
Szczerze mówiąc, jakoś nie cieszy mnie opcja wędrówki szlakiem, wydaje mi się,
że traci to pewną szczyptę dzikości i wolności. A ze szlakami w Marmaroszu to
jest całkiem świeża sprawa. Powstały podobno 2 lata temu i jest ich niewiele. Mapy
również nie mają bogatej historii i nie jest z nimi taka prosta sprawa. My posiadamy
najświeższe (prawdopodobnie z 2011 roku) – Valea Vasereului i Valea Repedea,
które pozyskaliśmy ze strony Parku Narodowego. Wspieramy się również starą mapą
WIG z 1934 roku. Nie jesteśmy pewni co do mapowania terenu pomiędzy tymi
datami. Prawdopodobnie powstawały mapy austriackie i radzieckie, ale nie
dotarliśmy do nich. Pierwszy raz od czterech dni łapiemy zasięg i zwonimy do domu słysząc głos ulgi u najbliższych. Vf. Pietrosu Bardăului (1850 m
n.p.m.) oferuje piękne widoki na rumuńskie i ukraińskie pasma karpackie, zaś
najbardziej majestatycznie prezentuje się nasz kolejny cel: Vf. Farcau (1956 m
n.p.m.) – najwyższy w tych górach. Wędrując czerwonym szlakiem obieramy drogę
na Luhei – wioskę położoną u stóp Farcau. Minąwszy trawersem Vf. Bucovinca
(1763 m n.p.m.) docieramy na grań Vf. Pecealu (1725 m n.p.m.). Spora ilość
śniegu pod butami rekompensuje nieco żar lejący się z nieba. Tutejsze Karpaty o
tej porze roku wyglądają jak lodowe rożki śmietankowe – u góry biały kożuszek,
a pod nim wafelkowa podstawa. Gdy górne partie śpią pod śniegiem, niżej ze
słomkowych jeszcze traw przebijają się krokusy, zupełnie jakby chciały
przywołać do pobudki całą otaczającą przyrodę. Ów kożuszek również bywa
ozdobiony… „Ile tu śladów niedźwiedzi!” – zauważamy na grzbiecie Pecealu. Nawet
nie zdążyły się dobrze rozpłynąć, a słońce przecież mocno grzeje. Wciąż są
całkiem wyraźne. „Ziemniooooki!!!!”. I znowu dopalacz we krwi pcha nas do
przodu. Słońce daje się we znaki, ale za to w czasie sjesty szybko suszy buty.
|
Na szczycie Pietrosa Bydjowskiego pierwszy raz witamy się ze szlakiem |
|
Bukowinka otwiera się przed nami, za nią marmaroskie giganty Farcau i Pop Ivan |
|
Poczułam klimat Gorganów... |
.
Cywilizację już słychać i czuć. Zaczynamy ją witać od miłego spotkania z gospodarzem stany oraz zagrodą
pełną owiec i kóz, które pewnie dopiero co rozpoczynają swój „kosiarkowy”
sezon. Aż dziwne, że nie ma krwiożerczych owczarków. Dalsze obcowanie z
cywilizacją jest już mniej przyjemne, wkraczamy w rejon wyrębu (Mateusz w
części III nieco poszerzy temat wycinki drzew w Górach Marmaroskich). Długa
droga w dół z ogromnymi zakosami i głębokimi, błotnymi koleinami sprawia, że
chcemy ją przejść jak najszybciej i wymazać z pamięci.
|
Wyjątkowa "bezowczarkowa" stana z owieczkami |
|
Wcale nie tęskniliśmy za cywilizacją |
Małą rekompensatą tuż
przed wioską jest przekroczenie naszej drogi nie przez czarnego kota, lecz
jaskrawo-zieloną, nie taką znowu małą jaszczurkę. Do tej pory spotykaliśmy mnóstwo
małych zwinek (Lacerta agilis) lub
jaszczurek żyworodnych (Lacerta vivipara),
buszujących w trawach połonin. W Luhei czas zatrzymał się dawno. W niektórych
domach używa się lamp naftowych, a kobiety piorą w rzece. Dzieci wybiegają z
gospodarstw odprowadzając nas okrzykami i zaciekawionymi oczami. Jednak inne
spotkanie jest dla nas zaskakujące. W centrum wioski, tuż przed cerkwią,
obserwujemy nadjeżdżającą Toyotę. Auto mocno wyróżnia się w tutejszym krajobrazie. Gdy sunie z
naprzeciwka wprost na nas, a rejestracja staje się coraz wyraźniejsza, ogarnia
nas śmiech. KR! Pierwsi turyści jakich spotykamy czwartego dnia wędrówki są
właśnie z Krakowa! Za chwilę witamy się przez okno samochodowe, pewnie spotkamy
się za kilka godzin w masywie Farcau. Opuszczamy Luhei pośród swojskiego
krajobrazu w zieleni soczystej trawy i żółci kaczeńców. Tuż za lasem dobiegają
nas wesołe gwizdy i nawoływania. To pasterze doją owce, które wyglądają jakby
niedawno wpadły pod kosiarkę. W czwórkę siedzą na ławeczce i ekspresowo
wyciskają mleko z owieczek, które same, podchodząc od tyłu,ustawiają się im przed
nogi i potem po klapsie w tyłek w podskokach biegną do zagrody. Scenka budzi w
nas spore zainteresowanie oraz wyzwala uśmiech na twarzy. Mateusz wyciąga
papierosy zakupione na bezcłówce „na wszelki wypadek” i oddaje paczkę pasterzom
w zamian za zdjęcie.
|
Cerkiew w Luhei |
|
Swojski wodopój |
|
Polana usłana oryginalnymi kopczykami |
|
Zadowolone owieczki i weseli pasterze. Dojenie. |
.
Resztkami sił
gramolimy się do góry zielonym stokiem. Postanowiliśmy zrezygnować z wędrówki
szlakiem, który biegnąc dalej chowa się za grzbiet. My chcemy iść jego środkiem
goniąc schodzące coraz niżej słońce. Już wcześniej wymyśliliśmy sobie nocleg
pod wzniesieniem Stânişoara i okazuje się, że miejsce jest idealne. Zapewnia nam
piękne panoramy, źródełko (picie, kąpiel, pranie) oraz towarzystwo. Nie chodzi
tutaj oczywiście o ludzi, krakowskie ziomki minęły nasz biwak jakiś czas temu.
Nasi towarzysze są bardziej krzykliwi. Gdy Karpaty ogarnia zmrok, a my
zamaczamy łyżki w obiadokolacji, na zboczu wzniesienia ponad nami odbywają się
prawdziwe tańce. Sporych rozmiarów kogut podskakuje skrzecząc i wymachując skrzydłami.
Po chwili słyszymy gulgotanie i znowu skrzekot. Widzimy okazałą, ciemną
sylwetkę, która podskakuje na tle idącego spać nieba. Szkoda, że nasz sprzęt
nie uchwyci tej chwili w późnowieczornych warunkach. To cietrzewie (Tetrao tetrix), podobnie jak głuszce i
bażanty są przedstawicielami rodziny kurowatych. Już wiemy, kto obudził nas
dzisiaj rano i szaleje na wieczór. Zarówno polana pod Pietrosem jak i ta
stanowią świetne miejsce na toki, w trakcie których zbiera się grupa samców
wykonujących rytualny taniec. Godowe „balety” to przeplatane znajomymi nam
odgłosami popisy biegania i podskoków mających odstraszyć rywali i zachęcić kury,
które nad ranem przybywają do swoich amantów. No właśnie…
|
Taki biwak dzisiaj wymarzyliśmy... |
.
Między czwartą a szóstą rano: Grrtrrruututuutu…
Skrszzkszzzkszz… Grrtrrruututuutu... Skrszzkszzzkszz… Dzień dobry marmaroski
przedporanku!
* W poście wykorzystano informacje znalezione:
- w Wikipedii
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
*Autorzy bloga zastrzegają sobie prawo do usuwania komentarzy, które w ich opinii uznane zostaną za wulgarne, obraźliwe i niezgodne z prawdą.