Dzisiejszą wędrówkę
rozpoczynamy w najstarszym mieście powiatu suskiego – Jordanowie. Dzięki
przywilejowi króla Zygmunta Augusta na założenie miasta z 1564 roku,
zostało ufundowane przez Spytka Jordana - podskarbiego koronnego, prawdziwego
człowieka renesansu. W 1984 roku Jordanów odznaczony został Orderem Krzyża
Grunwaldu za postawę w trakcie II wojny światowej, a w szczególności za wojnę
obronną. Miasto boleśnie okupiło patriotyczną postawę – hitlerowski najeźdźca
spalił ¾ domów. Wędrując niebieskim szlakiem, za Pieczygrochową, mijamy wykopy
fundamentalne z 1939 roku. Patrząc na mapę uśmiecham się sama do siebie. Znajdujemy się w sąsiedztwie przysiółków o nazwach ciekawie brzmiących i nasuwających
bardziej lub mniej przyjazne skojarzenia: Maślakówkę, Brzezinówkę i Syberię.
Kawałek przed Zakopianką, którą będziemy przecinać, wchodzimy na punkt
widokowy, z którego obserwujemy na zachodzie ciężkie, stalowe chmury wiszące nad
Beskidem Żywieckim.
|
Szare, niezdecydowane niebo nad Pasmem Polic (2011) |
.
Pogoda jest mocno niezdecydowana, albo pogoni nas porządnym
deszczem, albo przygrzeje słoneczkiem. Gdy wędrujemy pomiędzy zabudowaniami
przed Luboniem Małym (869 m n.p.m.) pojawiają się pierwsze wspomnienia…
1996 rok… Jest
piękny, słoneczny poranek, a rodzice ciągną nas na górę, która nazywa się Luboń
Wielki. Mijamy stare domy otoczone drewnianymi płotkami, a potem zaczyna się
podejście. Niedługo dotrzemy na mniejszy z Luboniów, mama obiecała tu kanapkę.
|
Pierwszy popas na zebranie sił (1996) |
Polana Surówki, zwana też Krzysiami, nie może nam dzisiaj
zaoferować swoich najpiękniejszych widoków. Gorce, Podhale i Pasma Orawskie
ledwo majaczą pod stalowym najeźdźcą z nieba. Nie mówiąc już o Tatrach, które
zniknęły za szarą kurtyną. Markotna pogoda dopada nas na długim zachodnim
grzbiecie Lubonia, smutne stacje drogi krzyżowej ciągną się na polanie, a
chwilę potem napotykamy krzyż wbity w kopiec kamieni, który upamiętnia
katastrofę czechosłowackiego helikoptera „Mi-II” z 1985 roku oraz śmierć jego
dwóch pilotów.
|
Zaduma na Krzysiach. Dzisiaj Tatr nie zobaczymy (2011) |
|
Droga krzyżowa w drewnie (2011) |
|
Miejsce śmierci czechosłowackich pilotów sprzed 26 lat (2011) |
Kilkadziesiąt minut później micha znowu mi się uśmiecha, a
przygnębiająca aura znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zza drzew
wyłania się Schornisko PTTK na Luboniu Wielkim (1022 m n.p.m.) i wspomnienia znowu wracają…
Jakaś fajna
wysoka chatka pojawia się przed nami. Czyżby to był już szczyt? Tak! Za przykładem
Taty stawiamy swoje pierwsze kroki na Luboniu Wielkim dzierżąc w rękach kije
niewiele niższe od nas, które towarzyszą nam już spory kawałek drogi.
Postanawiam wejść do schroniska. Jest tu niewiele miejsca i gęsto od turystów,
ale tak jakoś ciepło, domowo. Na ścianach wisi wiele zdjęć i pamiątek. W
powietrzu unosi się zapach kiełbasek, które zaraz spałaszujemy na ławeczce przed
schroniskiem. Ładna ta chatka ze słoneczną elewacją i strzelistym dachem…
Rozpoczyna się remont. 80-letnia, słoneczna elewacja, która tak
utkwiła mi w pamięci, niedługo zniknie. Na szczęście front schroniska wygląda
tak, jak 15 lat temu. Zdążyliśmy w ostatniej chwili. Zupełnie nieświadomie,
jakby jakiś przekaz podprogowy kazał nam tu przybyć właśnie dzisiaj.
|
Obiadek pod Schroniskiem na Luboniu ozdobionym starą, słoneczną elewacją (1996) |
|
Remont rozpoczęty (2011) |
|
"Ocalała" stara ściana, już nowa (2011) |
.
W 1931 roku Polskie Towarzystwo Tatrzańskie otworzyło schronisko
na Luboniu Wielkim, które niedługo potem, w czasie II wojny światowej stanowiło
miejsce działalności konspiracyjnej Armii Krajowej. W rejonie tym siły
partyzanckie mocno dawały się we znaki armii hitlerowskiej. W 1944 roku, po jednej
z akcji, w której obiektem ataku stało się sanatorium pełne niemieckich kuracjuszy,
rozdrażnieni hitlerowcy, w liczbie blisko tysiąca ludzi (!), otoczyli masyw
szczytu. Już liczyły się godziny schroniska. Gdy niemiecki okupant gotów był do
spalenia budynku, naprzeciw wyszła mu gospodyni – Karolina Kaleciakowa. Pani
Karolina wyciągnęła ciężkie działa – w jednej ręce trzymała niemowlę, a w
drugiej flaszkę wódki. Niemiecki najeźdźca został rozbrojony. Ocalałe
schronisko stało samotnie na szczycie Lubonia jeszcze przez 17 lat, aż w 1961
roku doczekało się towarzystwa masztu telewizyjnej stacji przekaźnikowej. Stojąc
na progu schroniska, patrząc na północ dostrzeżemy morze wysp beskidzkich: Szczebel (976 m n.p.m.),
Lubogoszcz (968 m n.p.m.) i Śnieżnicę (1006 m n.p.m.). Patrząc na panoramę Beskidu Wyspowego wgryzam się w
kanapkę, która mimo wszystko nie smakuje tak, jak ta z Małego
Lubonia, którą zrobiła mama 15 lat temu…
Żegnając się z Luboniem, rozpoczynamy wędrówkę czerwonym szlakiem
w kierunku Przełęczy Glisne. Patrząc na odchodzący w kierunku Rabki Zaryte
szlak żółty, dopadają mnie kolejne wspomnienia, na samą myśl o nich uśmiecham
się sama do siebie…
Musimy opuścić już szczyt. Dzisiaj mamy dotrzeć
jeszcze do Rabki na obiecane lody Macao. Prowadzić nas będzie szlak żółty.
Zaczyna się stromo. W lesie nogi same niosą mnie na dół i odbijam się rękami od
drzewa do drzewa. Za chwilę zaczną się skały. Tata już na nich stoi i robi nam zdjęcie,
a my dumnie podnosimy nasze kije gotowe do przygody. Oj, jest trochę stromo.
Kamienie ruszają mi się pod nogami. Chyba zaraz się przewrócę! Mamooo!!!
Tatooo!!! Chlip, chlip… No nie! Ela, moja młodsza siostra się śmieje, a ja co?
Ale wstyd…
|
Gotowe na wyzwania żółtego szlaku (1996) |
|
Tata próbuje załagodzić nastroje (1996) |
|
Sytuacja opanowana (1996) |
Dzisiaj również ostro schodzimy na dół, ale po wydeptanej, leśnej ścieżce.
Zdecydowanie brakuje tych emocji z żółtego szlaku ;-). Rozpogadza się, a przed
nami otwierają się pastwiska z dumnie pasącymi się krowami, które upiększając
ten krajobraz, będą nam towarzyszyć już do końca dzisiejszej wędrówki. Szczebel
aż zaprasza na swój wierzchołek. Szkoda, że goniący nas czas dzisiaj nie
pozwoli nam go odwiedzić. U podnóży Okrągłej podążamy czerwonym szlakiem w kierunku Mszany Dolnej.
|
Swojski krajobraz pod Luboniem (2011) |
|
Konforntacja (2011) |
|
Widok na Beskid Wyspowy i Gorce za Przełęczą Glisne (2011) |
|
Ze słońcem przychodzą dobre nastroje, a niektórym chyba ktoś przyprawił rogi :P! (2011) |
>
Co chwilę z sentymentem odwracam się w kierunku Biernatki (tak Luboń Wielki określany bywa przez lokalną ludność). Tutaj się
zaczęło. Tak jak moi rodzice, przyprowadzę tu kiedyś swoje maluchy.
|
Ostatnie spojrzenie na Luboń... (2011) |
Zbliża się wieczór. Jest ciepło i przyjemnie. W
lesie mijamy kapliczki Pana Jezusa frasobliwego. Ale my wcale nie jesteśmy
frasobliwi. To był taki fajny dzień. Będę częściej jeździć w góry. Muszę mamie
i tacie podziękować, że nas zabrali na tą wędrówkę…
Z tą retrospekcją to świetny pomysł
OdpowiedzUsuńmamaMa
Przeczytałem z ciekawością. Pewnie dlatego, że w dzieciństwie przez kilka tygodni, codziennie latałem do schroniska po papierosy dla drwala, ścinającego drzewa w naszym, rodzinnym lesie.
OdpowiedzUsuńTeraz mieszkam daleko i mi się nie chce. Pozdrawiam.