Karpaty
Wschodnie urzekają na wiele sposobów. Różnorodność pasm górskich i ich
niedostępność, pierwotny, nieskażony współczesną cywilizacją charakter to
cechy, za sprawą których góry te są tak fascynujące. Wchodzące w ich skład
Gorgany, uważane za najdziksze góry Europy, były świadkiem wielu historycznych wydarzeń
i do dziś kryją wiele tajemnic, które czekają na śmiałków żądnych ich odkrycia.
Ma być dziko…
O Gorganach wciąż nie napisano zbyt wiele. W świetny sposób
tereny te opisuje Mieczysław Orłowicz w „Ilustrowanym przewodniku po
Galyci” z 1919 r.: (…) Abstrahując od Tatr, jest to najdziksza i najniedostępniejsza
część Karpat galicyjskich. Nazwa ich pochodzi od głazów olbrzymiej wielkości,
które zalegają ich szczyty, a nierzadko i stoki, a po których droga jest
nadzwyczajnie nużąca. Stoki ich porastają dziewicze lasy, pełne wykrotów i
powalonych przez wichry próchniejących drzew – a wyżej panoszy się niezwykle
gęsta i wysoka kosodrzewina (zwana tu żereblem), przerwana miejscami przez zesypiska
głazów, zwane grechotami, od dźwięku jaki wydają przy wchodzeniu na nie.(…) Szczyty
Gorgan, śmiało zarysowane, oddzielone od siebie nizkimi przełęczami i głębokimi
dolinami, pod względem piękności i rozmiarów krajobrazu przewyższają o całe
niebo łagodne, kopulaste Bieszczady i monotonny wał Czarnohory.
Gorgany są najbardziej bezludną grupą Beskidów Galicyi.(...) Połonin mało – ich
miejsce zajęła kosodrzewina, więc i bydła niewiele, i szałasów brak prawie
kompletny”. Do dziś niewiele się zmieniło,
góry te są niedostępne i pełne niedźwiedzi, a turystów jest w nich jak na
lekarstwo. W czasach, gdy Gorgany należały do II Rzeczpospolitej, turysta
mógł skorzystać z 11 schronisk, dziś, nie licząc kilku turbaz na obrzeżach
pasma, nie ma żadnego. Do niedawna nie było tam znakowanych szlaków (o wytyczaniu
szlaków w Karpatach Wschodnich pisałem tutaj), a brak infrastruktury turystycznej
sprawia, że górski piechur może poczuć się prawdziwie wolnym i w pełni cieszyć
się z obcowania z nieujarzmioną naturą, o co tak trudno jest w polskich górach.
To było motywem przewodnim naszej wyprawy.
U Źródeł Cisy pożegnaliśmy połoninny Świdowiec, by zapoczątkować
pełną przygód wędrówkę w niedostępnych Gorganach. Wcześnie rano, gdy na polanie
większość górołazów jeszcze smacznie śpi, my wyruszamy szlakiem koloru zielonego,
który doprowadzi nas na Wielką Bratkowską (1788 m n.p.m.) w paśmie Połoniny
Czarnej. Spory odcinek trasy trzeba przejść w lesie. Podejście na Wielką Bratkowską
jest wymagające. Duże nachylenie ścieżki oraz ciężkie plecaki z nieszczęsnymi
rakietami śnieżnymi dają się we znaki. Dobrze, że to początek dnia i nasze
akumulatory są pełne. Warto jednak pomęczyć się dłuższą chwilę, widoki ze
szczytu warte są wyrzeczeń, robimy odpoczynek. Jest upalnie, na nic zdaje się
krem ochronny, który wychodzi ze skóry wraz z potem, tworząc mało przyjemną
konsystencję. W moim wyposażeniu nie znalazła się żadna cienka koszulka z długim
rękawem więc mocno przypieczone ręce postanawiam chronić przed
Słońcem...elastycznym bandażem. Wyglądam jak mumia. Dużo czasu zajmuje nam
podziwianie widoków, robienie zdjęć, rozpoznanie okolicznych szczytów, ale przecież
nigdzie nam się nie śpieszy...
|
Polana u źródeł Cisy, koniec Świdowca, początek Gorganów |
|
Mumia na Wielkiej Bratkowskiej, w tle Świdowiec |
Na Wielkiej
Bratkowskiej po raz pierwszy spotykamy numerowane słupki dawnej granicy polsko-czechosłowackiej,
które będą nam towarzyszyć i służyć za kierunkowskaz przez długi długi czas, aż
do Połoniny Ruszczyna przed masywem Sywuli następnego dnia. Przebieg starej
granicy ułatwia orientację w tym trudnym terenie. Dawna granica
polsko-czechosłowacka prowadziła od szczytu Stoh (1653 m n.p.m.) w Górach
Czywczyńskich (przed II Wojną Światową stanowił trójstyk granic Polski,
Czechosłowacji i Rumunii), przez główną grań Karpat Wschodnich (przez pasma Czarnohory,
Gorganów i Bieszczadów Wschodnich) aż do współczesnej granicy w Bieszczadach.
Grzbietem
Połoniny Czarnej udajemy się w dalszą podróż. Na grzbiecie jeszcze leży śnieg,
który szybko topnieje pod wpływem mocno operującego Słońca. Mijamy Gropę (1758
m n.p.m.) i Durną (1705 m n.p.m.), by po chwili cieszyć się z ukojenia jakie
daje las. Przy słupku nr 55 (najwyższy numer na naszej trasie) postanawiamy
odbić w prawo i odpocząć chwilę na dużej polanie. Pragnienie coraz
bardziej daje się we znaki, a mały strumyk na polanie niestety jest zbyt zanieczyszczony,
żeby zaczerpnąć z niego wodę. Ostatni odcinek trasy pokonywaliśmy idąc ciągle
przez las, ale już w towarzystwie rodziny słupków nr 2, 3, 4, 5 i 6 (słupek 1, jak
i szczyt Pantyr ominęliśmy trawersem).
|
Schodzimy z Połoniny Czarnej |
|
Trawa jeszcze się nie zazieleniła |
Naszą wędrówkę dnia czwartego
zakończyliśmy na legendarnej Przełęczy Legionów (zwaną również Rogodze Wielkie,
Pantyrską), słupek 6/3, przez którą prowadzi Droga Legionów. Miejsce to jest
szczególne. Na początku maja 1914 r. oddziały Legionów Polskich przybyły do
Ust-Czornej, skąd miały przekroczyć grań Karpat i dostać się do Rafajłowej, po
północnej stronie grani, by stoczyć bitwę z Rosjanami. Jedynym dogodnym
miejscem była Przełęcz Rogodze Wielkie (1130 m n.p.m.), jednak problemem był
brak drogi, po której mogłoby poruszać się wojsko wraz z ciężkim sprzętem.
Postanowiono więc ją stworzyć. Budowę drogi rozpoczęto w październiku 1914 r.,
a do jej realizacji zatrudniono 500 osób. Prace trwały 5 dni. Najpierw
wytyczono trasę, przekopano stoki, zaprojektowano serpentyny na zbyt stromych
zboczach. Drogę wyłożono 4-metrowymi belkami kładzionymi w poprzek drogi
i łączonymi deskami (krawężnikami). Na trasie zbudowano 28 mostków i małych
wiaduktów. Na całą budowę zużyto ponad 5000 m drewna, a robotnicy, ciągle narażeni na atak wroga, używali tylko
siekier, kilofów i pił. Zbudowanie Drogi Legionów umożliwiło wojskom austriackim
i Legionom Polskim przejście na północne stoki Karpat i podjęcie walki z
wojskami rosyjskimi. Na pamiątkę tego wydarzenia
postawiono krzyż i wmurowano symboliczną tablicę. Obecnie miejsce to, przeorane
okopami i umocnieniami, służy turystom za pole biwakowe. Jest tutaj sporo
dogodnych miejsc na rozbicie namiotu, są dwa słabe źródła. Wraz z naszą szóstką
noc na przełęczy spędza bardzo duża i głośna grupa Ukraińców. Ogólnie namiotów
tego dnia było kilkanaście, co trochę zabijało podniosłość i wagę tego miejsca.
Zasypiamy zaraz po zapadnięciu zmroku, chcemy dobrze zregenerować się przed
następnym dniem, który zapowiadał się na najcięższy podczas całego wyjazdu. Oczami
wyobraźni widzę żołnierzy Legionów Polskich, przechodzących przez przełęcz...
|
Przełęcz Legionów |
|
Tam były kiedyś Węgry, stamtąd szły Legiony |
|
Krzyż i tablice pamiątkowe |
Bez spodni z wizytą u królowej
Dzień
rozpoczynamy bardzo wcześnie, znów zawstydzając Słońce. Na niebieski szlak
prowadzący na Taupiszyrkę ruszamy gdy
wszyscy na przełęczy jeszcze nawet nie myślą o wstawaniu. Początkowa faza naszej
marszruty to nieco monotonne, leśne przejście. Trudności zaczynają się przed
podejściem na Taupiszyrkę, tutaj poziomice prawie nachodzą na siebie. Krótką
chwilę przedzieramy się przez wysoką i gęstą kosówkę. Dość szybko osiągamy
grzbiet Taupiszyrki, z którego Wielka i Mała Sywula prezentują się wyśmienicie.
Tu szlak niebieski się kończy. Większą część grzbietu pokonujemy idąc w płytkim
śniegu, jednak nikomu nie przychodzi do głowy pomysł założenia rakiet...może
dlatego, że z nieba leje się żar?
|
Na grzbiecie Taupiszyrki, w tle Mała i Wielka Sywula |
Schodzimy z
grzbietu, ciągle wzdłuż słupków granicznych, docieramy do Przełęczy Pereniz
(1210 m n.p.m.), gdzie organizujemy dłuższy odpoczynek. Pierwszy raz podczas
naszego wyjazdu pogoda zaczyna się zmieniać. Nadciągnęły ciężkie, ciemne
chmury, spadają pierwsze krople, słyszymy grzmoty, w pośpiechu zakładamy
przeciwdeszczowe wyposażenie. Następnie zielonym szlakiem znów zaczynamy się
wspinać. W połowie podejścia pada coraz mocniej, burza zbliża się w naszym
kierunku, by w niedalekiej odległości od Połoniny Ruszczyna dogonić nas i
zmusić do schowania się w lesie i przeczekania ulewy. Kilkanaście minut
przymusowego odpoczynku dobrze nam zrobiło. Powietrze zrobiło się rześkie,
zaczęło się wypogadzać. Bezpośrednio przed podejściem na
masyw Sywuli znajduje się duża polana, przez którą płynie potok Bystrzyca
Sołotwińska. Jest to popularne miejsce na biwak, o czym świadczą liczne
pozostałości po ogniskach i dużo śmieci. Kiedyś było tu również schronisko,
dziś to kupa gruzu.
|
Ruiny schroniska pod Sywulą |
Podążamy
czerwonym szlakiem. Widząc, że przez niebo ciągle przemieszczając się ciężkie
cumulonimbusy, postanawiamy trawersować Małą Sywulę (1818 m n.p.m.). Szlak
wiedzie charakterystycznym rumoszem skalnym zwanym gorganem, od którego to nazwę
przejęło całe pasmo. Ok. godz. 14 stajemy na najwyższym szczycie całych
Gorganów - Wielkiej Sywuli (1836 m n.p.m.). W swoich szeregach mamy prawdopodobnie
pierwszego polskiego zdobywcę Wielkiej Sywuli, który szczyt osiągnął
wchodząc...bez spodni, w samych majtkach :) Do dziś nie wiem co było motywem
takiego wejścia...Z dachu Gorganów widoki są onieśmielające.
|
Podejście na Wielką Sywulę |
|
Ciężkie chmury za nami, pod nogami gorgan |
|
Na szczycie Sywuli, z małym towarzyszem pod skałą |
Na
kontemplacji nie spędzamy wiele czasu, ciągle wokół nas tańczą ciemne chmury,
musimy się śpieszyć, żeby w razie nadejścia kolejnej burzy nie być na odsłoniętym
grzbiecie. Masyw Sywuli jest rozległy, w okolicy Łopusznej (1694 m n.p.m.)
robimy sjestę. Po drodze gdzieniegdzie widać jeszcze umocnienia z czasów wojny.
Ostatnia część drogi na dziś prowadzi przez las. Jest to przyjemny fragment,
ciągle wzdłuż jednej poziomicy. Kilka minut przed Przełęczą Borewka
zatrzymujemy się przy potoku, po części wypływającego z topniejącego śniegu.
Mimo okropnie zimnej wody, ci odważniejsi z nas (bardziej odporni na zimno)
biorą szybki prysznic. Kiedy docieramy na polanę, zaczyna kropić deszcz,
słychać nadciągającą burzę. Trochę czasu zajmuje nam znalezienie dogodnego
miejsca na postawienie namiotów. Gdy rozłożyliśmy już małe domki, z nieba
spadają strugi wody. Z pogodą tego dnia byliśmy bardzo dobrze zgrani.
Przedostatni dzień dostarczył sporo pozytywnych wrażeń, usypiamy w rytm
spadających na tropik kropel deszczu.
|
Umocnienia wojenne w okolicy Łopusznej |
Łososiowe pożegnanie
Po
całonocnych opadach deszczu, ostatni dzień w górach zaczął się wspaniale. Zwinięcie
obozowiska poszło sprawnie i udaliśmy się w ostatnią górską wędrówkę szlakiem
koloru czerwonego. Dość szybko wyszliśmy z lasu, przed nami ukazał się masyw
Ihrowyszcze a za nami dumnie prężyła się Królowa Sywula. Chwilę spędzamy na
Ihrowcu (1804 m n.p.m.), natomiast bardzo dużo czasu spędzamy na Wysokiej (1803
m n.p.m.), rozmowom i podziwianiu otaczających nas okoliczności przyrody
nie ma końca. Słoneczna pogoda, już nie tak ciepło jak przez ostatnie dni,
jednym słowem bajka!
|
Początek ostatniego dnia w górach |
|
Sywula z grzbietu Ihrowyszcze |
|
Kontemplacja na Wysokiej |
Z żalem ruszamy w ostatni odcinek naszego wyjazdu, wciąż
za znakami czerwonej farby. Powoli żegnamy odsłonięte grzbiety. Mniej więcej w
połowie drogi dostrzegamy chatkę, którą postanowiliśmy zwiedzić. Jak się
okazało jest to bardzo dobre miejsce na schronienie czy nocleg. Na dole
rozległy podest na mniej więcej 10 osób wraz z piecem, na górze wielka „sypialnia”.
Można fajnie spędzić noc wraz z sporą ekipą. Sądząc po wpisach w zeszycie,
wszyscy z odwiedzających chatkę mają podobne odczucia co my.
Końcowy fragment trasy jest bardzo monotonny i wręcz
denerwujący. Duże nachylenie stoku spowodowało, że ścieżka wije się
serpentynami w dół, ciągle musimy pokonywać zakręty (miliony zakrętów) i iść
niemal w poprzek stoku. To zejście dało nam wszystkim w kość. Dużą radość
sprawiło nam dotarcie do brzegów rzeki Łomnica, którą przekroczyliśmy za pomocą
zdezelowanego mostu. Dziwnie szło nam się po płaskiej szutrówce w stronę
Osmołody. Tuż przed mostem na kolejnej rzece - Mołodzie - po lewej stronie
zauważamy fajnie zagospodarowane miejsce biwakowe, gdzie rozbijemy nasz ostatni
już obóz po zrobieniu zakupów.
Osmołoda to mała wioska typu ulicówki. Zakupy robimy w
dwóch sklepach, w rejonie których spotykamy dużą grupę naszych rodaków. W
naszych siatkach lądują piwa, chleby, ciastka, lody i....wędzone łososie! W
jednym ze sklepów podają genialny kwas chlebowy. Udajemy się na pole namiotowe,
w altankach robimy prawdziwą ucztę. Sielską atmosferę co jakiś czas psują
pędzące po dziurawej drodze wielkie gruzawiki, raz puste, raz pełne drewna
i....burza. Szybko zwijamy imprezę i po chwili wszyscy siedzimy w namiotach. Wreszcie
najedzeni, z pełnymi brzuchami kładziemy się spać. Zmęczenie i piwo
pomagają w zasypianiu.
|
Piec w chatce obok szlaku |
|
Świetne miejsce na nocleg |
|
Banda "rakietowców" wchodzi do Osmołody |
|
Piwno-łososiowa uczta |
Następnego dnia o 6.30 z żalem wsiadamy do marszrutki.
Ostatni widok na wzgórza, w których przeżyliśmy tyle wspaniałych chwil.
Odjeżdżamy. Od Kałusza dzieli nas 67 km, jednak tragiczny stan drogi bardzo
wydłuża czas podróży. Do miasta dojeżdżamy po ok. 3 h. Mamy pecha do busów
udających się w kierunku Lwowa, wszystkie są zapełnione i kierowcy nie
pozwalają nam wsiąść. Postanawiamy zrobić zrzutę na taksę. Zależy nam na
czasie, gdyż doświadczeni przez wiele nieprzyjemności na pieszym przejściu
granicznym, do ojczyzny chcemy dojechać autobusem relacji Lwów-Przemyśl, który
miał odjechać o 12.30. Z taksówkarzem udaje nam się wynegocjować w miarę
rozsądną cenę. Podróż do Lwowa mija sprawnie. Na dworcu Stryjskim okazuje się,
że miły kierowca chce od nas więcej niż ustaliliśmy wcześniej. Dostaje tyle,
ile było mówione, odwracamy się i nie zwracamy uwagi na awanturującego się
jegomościa. Gdy kupujemy bilety dowiadujemy się, że autobus odjeżdża godzinę
później, więc nie czekając ani chwili udajemy się do sklepów w celu zakupienia
"suvenirów" (piw) naszym rodzinom. Wreszcie podjeżdża autobus,
którego kierowcą jest niezwykle sympatyczny pan, mistrz kawalarstwa i ciętej
riposty. Rozbawia nas do łez. Na granicy nie czekamy długo, z okna widzimy
tłumy próbujące przejść granicę o własnych nogach. Podróż autobusem okazała się
strzałem w dziesiątkę.
|
O 6.00 Osmołoda była nasza |
|
Pożegnalne zdjęcie na przystanku w Osmołodzie |
Wschód znów nas nie zawiódł. Nasze oczekiwania i
nadzieje co do wyjazdu zostały dużo więcej niż spełnione. Nadzieja na znakomity
wyjazd po pierwszym dniu rzeczywiście okazała się złudną. Był znakomitszy od
znakomitego. Piękna przyroda, mnogość pasm górskich i ich różnorodność,
oszałamiające widoki, tylko kilka grup napotkanych turystów na szlaku - to coś czego zawsze nam będzie mało i coś co tak mocno
przyciąga. A jeśli to wszystko możemy podziwiać w gronie przesympatycznych
osób, to czego chcieć więcej? Otrzymaliśmy coś, o czym nawet nie potrafiliśmy
marzyć.
A rakiety zobaczyły spory kawał świata :)
Zobacz trasę, jaką przebyliśmy w Gorganach
Zobacz wystawę zdjęć z Gorganów
Bardzo przyjemna relacja(zresztą jak i pozostałe), świetnie się czyta, oraz przy okazji ogląda dobre zdjęcia, dzięki którym można chociaż na chwilę się tam przenieść. Chciałoby się wyskoczyć na taki wypad, jednak znaleźć chętnych nie jest łatwo, a samemu to zbyt ryzykowne. Tak więc na razie pozostają polskie, też ładne góry, ale niestety bez tej dzikości i tajemniczości :-).
OdpowiedzUsuńTez szukam chetnych na ponowny wyjazd w te rejony, Pisz smiało.
UsuńPoznaniak 29l
gg:1041832
piękne zdjęcia, a tak informacyjnie w Medyce na przejściu pieszym od 3 miesięcy funkcjonuje oddzielny pas odprawy unitów. Śmiało można korzystać. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTak, wiemy :) Ostatnio korzystaliśmy z niego w kwietniu i maju tego roku, jednak raz ten pas był zamknięty i staliśmy w małej kolejce z obywatelami Ukrainy....
UsuńGratuluję kolejnej ekscytującej wyprawy. Tym bardziej że z gór Ukrainy Gorgany stanowią dla mnie jeszcze zagadkę. Wiem że muszę się spieszyć bo góry te, dotąd ponoć najdziksze w europie staja się coraz bardziej ludne i oznakowane.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Gratulacje wyprawy,piękne widoki które też oglądałem w sierpniu z grupą 18 osób. Gorgany to wyzwanie tylko dla odważnych, ale warto tam być.
OdpowiedzUsuńCzesc! Super wyprawa super opis gratki ! :) wraz z znajomymi planujemy wybrac sie w Gorgany czytalem opis waszej wycieczki i bardzo spodobala mi sie trasa ( jak i sam opis) chcialbym ja powtorzyc jakos w maju, czy moglbym dostac info skad dokladnie startowaliscie np. nazwa miejscowosci bylo by to bardzo pomocne z gory wielkie dzieki i pozdrowki moj email arturslowik1@gmail.com ;)
OdpowiedzUsuńHej Artur!
OdpowiedzUsuńPoczątek wyprawy to był Świdowiec (relacja: http://www.zglowawgorach.pl/2012/12/swidowiec-z-rakietami-ukraina-2012.html#more), z którego przeszliśmy w Gorgany. Startowaliśmy w Ust-Czornej (dokładny opis tego jak docieraliśmy jest właśnie w relacji ze Świdowca :). A przebieg trasy znajdziesz w zakładce Przedreptane/Trasy Świdowca i Gorganów (http://www.zglowawgorach.pl/p/9_2469.html). Jakbyś miał jeszcze pytania to służymy pomocą. Możesz też no nas pisać na maila podanego w zakładce Kontakt :).
Super wielkie dzieki ! Bardzo przydatne informacje ;) wielkie piec ! ;)
Usuń